Day 30
- Vert Skamander
- 21 lut 2021
- 37 minut(y) czytania
Obudził się w środku nocy nie mogąc dalej zasnąć. Leżąc na niewygodnej pryczy nasłuchiwał jęków obłąkańców, bo jedynie one odrywały go od ponurych myśli.
Gdy tylko zamknął oczy pojawiała się przed nimi postać matki. Narcyza Malfoy na łożu śmierci, która przekazuje mu życiowe mantry. Wtedy nie wierzył w jej słowa, w ogóle nie brał ich do siebie, jako możliwość w swoim marnym życiu. A jednak, stało się. Pojawiła się kobieta, która sprawiła, że się w niej zakochał. Niby zwykła, niepozorna, tak różna od Astorii Greengrass, za którą oddałby niegdyś życie. Pojawiła się i wywróciła cały jego świat do góry nogami. Gdy był pewny, że nie chce żyć, ona sprawiła, że jego życie stało się barwne. Pokazała mu dobro, które dawno zniknęło z jego życia, a którego szukał i potrzebował.
Od kiedy pamiętał buntował się przeciwko rodzicom, a szczególnie przeciw ojcu, którego doktryn i wierzeń nie popierał. Jednak nieświadomie sprzeciwił się też matce, która na łożku śmierci dała mu jeszcze jedną, ważną radę. Narcyza niemal nakazała mu, nie brać na siebie winy za czyjeś czyny. Jednak czy mógł postąpić inaczej? Czy mógł pozwolić by Hermiona wylądowała w tym zapyziałym miejscu? Odpowiedź była dla niego nader prosta. Nie, nie mógł na to pozwolić, za bardzo mu na niej zależało by skazał ją na cierpienie i pewną śmierć.
Wbrew pozorom Draco Malfoy był człowiekiem odważnym i lojalnym. Gdy kogoś kochał, to całym sobą. Był w stanie oddać całego siebie za szczęście i bezpieczeństwo osoby, na której tak mu zależy. Dlatego oddał wszystko, za ukojenie i spokój w życiu Hermiony Granger.
Zaczął wspominać ich pierwsze spotkanie po latach. Gdy przyszła do jego celi w Azkabanie, tak butna i pewna swego. Szybko jednak zgasił ją jego chłód i obojętność. Była to jednak zacięta kobieta, nie wycofała się, brnęła dalej w jego chorą psychikę, by pewnego dnia po prostu pokazać mu prawdziwy świat. Dała mu namiastkę normalności i pragnienie życia pełną piersią. Była promykiem szczęścia w jego bezbarwnym świecie.
To tylko dlatego, że naprawdę interesowały ją jego problemy i to co się wydarzyło, naprawdę jej to pokazał. Była jedyną osobą, której mógł powierzyć brzemię tej tajemnicy, wiedząc, że jest u niej bezpieczna. Nigdy nie wykorzystałaby jej przeciwko niemu i to różniło ją od tych wszystkich, pustych wiedźm, które chciały jedynie jego nazwiska i majątku, by przynależeć do słynnej dwudziestki ósemki.
Wstał z pryczy wyrzucając z głowy myśli. Musiał skupić się na tym co było tu i teraz. Bo to dziś był najważniejszy dzień, który miał stanowić o jego „być albo nie być”, choć w jego przypadku było to „żyć albo nie żyć”. Rozprostował kości i sięgnął do paczki, która znajdowała się na podłodze obok łóżka. Był to zapewne strój na sale sądową, który przygotowała Dafne lub może nawet Hermiona. Otworzył pudełko, w którym równo, elegancko złożony i zabezpieczony zaklęciem niegniecenia, leżał garnitur. Już po samym jego kolorze i koszuli wiedział, że to Hermiona była odpowiedzialna za jego ubiór. Elegancki garnitur, niemal taki jak w piątym dniu ich terapeutycznej potyczki, gdy pozostawiła mu paczkę z przygotowanym ubraniem. Zauważył, że z małej kieszonki prócz wytwornie złożonej chustki, wystaje mały kawałek pergaminu. Wyciągnął go z nostalgicznym uśmiechem.
W tym garniturze będziesz wyglądał jak prawdziwy arystokrata - Draco Malfoy, który wygrał swoją życiową rozprawę.
P.S Chusta pasuje do garsonki, którą wybrałam na ten dzień.
- Hermiona
Kilka prostych zdań. Ta kobieta wiedziała jak samym słowem wesprzeć kogoś na duchu. Tych kilka słów było dla niego wszystkim. Wszystkim czego potrzebował by choć trochę uwierzyć w swoją szansę. Właśnie za to ją pokochał. Za jej dobroć i otwarte serce. Szczerość i empatię, której tak często brakowało jemu.
Obrócił kartkę na drugą stronę, choć wiedział, że nic na niej nie będzie. Mylił się. Zamarł sam nie wiedząc czy z szoku, złości czy niezrozumienia. Wpatrywał się chwilę w obrazek, który miał przed oczami. Milion myśli pojawiło się w jego umyśle, jednak szybko je wyparł.
Do drugiej strony pergaminu przyczepione było zdjęcie USG, wszystkie dane świadczyły o tym, że jest to wydruk z badania Hermiony. Czy była w ciąży z Weasley’em i chciała przekazać mu to właśnie teraz? Przed rozprawą? Czy jednak chciała go zniszczyć? Sprawić by wiara wyparowała? By się poddał? By pokazać mu, że jest potworem… pytania same, jedno za drugim pojawiały się w jego głowie. Stop! Przecież go nie zabił. Zatrzymał gonitwę myśli biorąc kilka głębokich wdechów. Zszedł wzrokiem na dół kartki, gdzie jej eleganckim, kobiecym pismem było zapisanych jeszcze kilka słów.
„Hyperion Granger-Malfoy. Co sądzisz? Brzmi ładnie, prawda?”
Wpatrywał się w jedno zdanie i powtarzał w głowie niczym mantrę. Był inteligentny i domyślny, jednak w tym momencie miał istną papkę z mózgu. Czy to możliwe, to prawda, że właśnie oznajmiła mu, że jest z nim w ciąży? On, Draco Malfoy, będzie ojcem? Nie potrafił uwierzyć w te informacje, jednocześnie uśmiechając się szeroko wpatrując zaszklonym wzrokiem w małą fasolkę, która ledwo się formowała w kształt człowieczka. Nagle wybuchnął śmiechem, szczerym, prawdziwym i radosnym, którym nie wybuchał już od lat. Był gotów. Był gotów by zawalczyć o swoje życie. Swoje i swojej nowej rodziny.
*
Stała przed lustrem ubrana w butelkowo-zieloną garsonkę. Nie miała zamiaru oblekać się dzisiaj w czerń.
Nie spała niemal cała noc wspominając po kolei dzień po dniu wszystkie chwile spędzone z Draco Malfoy’em. Od początku, gdy tylko dostała tę sprawę, wiedziała że będzie to nie lada orzech do zgryzienia. Wiedziała, że przyniesie jej wiele łez, smutku, rozdarcia, krzywdy, złości, ale nie przypuszczała, że da jej również zrozumienie, wsparcie i to najważniejsze uczucie jakim jest miłość. Bo nie mogła dłużej oszukiwać siebie i wszystkich w około. Pokochała Draco całym sercem, oddała mu ciało, duszę i to małe, ledwo posklejane serducho, pod którym teraz biło drugie. Ich dziecka. Uśmiechnęła się czule, do jeszcze maleńkiego brzucha i wiedziała już, że zrobi wszystko by donosić bezpiecznie tę ciążę. Nie pozwoli na kolejną stratę, bowiem sama by jej nie przeżyła. Druga tak ogromna krzywda, zabiłaby i ją samą.
I w tym wszystkim nie myślała zbyt wiele o swoim nieprofesjonalnym podejściu do tematu, co przecież nigdy jej się nie zdażyło. Ona, Hermiona Granger-Weasley słynęła ze swojego profesjonalizmu i dążenia do prawdy. Jednak gdy na jej drodze stanął Draco Malfoy, wszystko to runęło jak domek z kart. Powoli zaczął zagnieżdżać się w jej życiu, zapuszczać korzenie niczym bluszcz. Wiedziała, że za takie zachowanie straci pracę. Kiedyś bardzo by się tym przejęła i byłoby to dla niej końcem świata. Jej życie byłoby puste. Jednak teraz zyskała coś o wiele ważniejszego. Rodzinę. Miała rodzinę. To na niej się skupi, a później znajdzie sobie jakieś dorywcze zajęcie. Może w księgarni? Przecież nadal bardzo kocha książki.
W zamyśleniu przeszła przez apartament i stanęła w korytarzu prowadzącym do kuchni. Spoglądała na to miejsce z nostalgią, a w jej głowie układały się parszywe wspomnienia. Potrząsnęła głową i odwróciła się na wysokich szpilkach. Zabrała płaszcz o głębokim kolorze zieleni i wyszła z domu. Alsephine była pod opieką Luny. Nie wiedziała jak się jej odwdzięczy za pomoc w opiece nad dziewczynką. To blondynka najlepiej jak potrafiła zajęła się tym zagubionym dzieckiem w całym rozgardiaszu.
Teleportowała się w małej, ciemnej uliczce gdy nikt akurat obok nie przechodził. Musiała się dostać do Gringotta. Miała godzinę do rozprawy. Wiedziała, że to mało czasu, jednak musiała spróbować. Nie mogła uwierzyć, że pominęła tak istotny szczegół, że dopiero teraz do jej pustej głowy przyszła tak ważna myśl. Wspomnienie… wspomnienie Draco, które przeżyła tak emocjonalnie, przypomniało jej o słowach Narcyzy Malfoy na łożku śmierci. Gobliny, Gringott… tu było coś co mogło uratować jej jedynego syna, a ona musiała zrobić wszystko by dostać to w swoje ręce. Dlatego szła szybkim tempem pod główne wejście, gdzie przy bocznym filarze zauważyła już zakapturzoną postać ubraną w długie, czarne szaty. Przyszła. Oddech ulgi wydobył się z jej płuc. Do ostatniej chwili wątpiła czy uda jej się sprowadzić kobietę w to miejsce.
– Przyszła pani… - powiedziała cicho stając tuż przed kobietą. Ta spojrzała na nią spod długich rzęs.
– Przecież napisałam, że będę - odpowiedziała chłodno. Wyminęła ją i ruszyła do głównych drzwi banku. Pchnęła je mocno i pewnym krokiem weszła do głównej nawy. Hermiona podążała tuż za nią, nie odzywając się zbędnie.
– Skrytka numer 561980 - powiedziała pewnym głosem jeszcze nie zdradzając się przed goblinem który spojrzał na nią podejrzliwie. On już wiedział do czyjej skrytki próbuje dostać się zamaskowana postać.
– Kod - mruknął niezainteresowany, podejrzewał, że oszust szybko odpuści.
– Czysta miłość - odpowiedziała pewnie, bez cienia zwątpienia czym zaskoczyła goblina.
– By dostać się do tej skrytki potrzebna jest kropla krwi Blacków - odpowiedziało stworzenie będąc pewnym, że tym razem oszukaniec odpuści i będzie mógł go aresztować za próbę kradzieży. Kobieta sięgnęła pod kaptur, gdzie kryła długie włosy spięte w kok. Wyciągnęła jedną szpilkę z misternej fryzury i wbiła ją sobie w palec wskazujący. Krew od razu spłynęła po jej długim palcu i paznokciu. Goblin obserwował ją podejrzliwie, coraz więcej ludzi zwracało na nich uwagę. Hermiona chciała już rzucić zaklęcie i załatwić to w taki sam sposób jak z Harrym i Ronem, gdy nieudolnie udawała Bellatrix. Jednak stworzenie podało jej klucz, a kropla krwi spadła na niego. Wtedy też stało się coś dziwnego. Klucz zabłysnął jasnym światłem.
Zamaskowana postać wytarła krew o czarną szatę i dopiero wtedy ściągnęła obszerny kaptur.
– Pani Andromeda… - goblin niemal stracił oczy, bowiem tak bardzo je wytrzeszczał na kobietę, która nadal spokojnie przed nim stała.
– Czy po całym tym przedstawieniu, mogę w końcu dostać się do skrytki mojej siostry? - spytała pozornie spokojnie, jakby nigdy nic się nie stało. Musiała przyznać, że nawet zaczęła bawić ją ta cała sytuacja. Wszyscy byli przekonani, że Andromeda już dawno zmarła z przedawkowania lub zapiła się z żalu po siostrze, która w rodzinnym majątku nic jej nie zostawiła. Prawda była okrutnie inna. Kobieta zniknęła bowiem sama borykała się z ciężkimi demonami. Tylko ich pokonanie mogło dać jej spokój życia.
Goblin otworzył przejście, a Andromeda poszła za nim. Hermiona stojąca cały czas za wysoką kobietą również ruszyła się z miejsca.
– Ona idzie ze mną - dopowiedziała pani Black nim któryś z goblinów zdążył zaprotestować.
Wsiedli do małego wagoniku, co dla Hermiony było najgorszą częścią odwiedzin Gringotta. Miała wrażenie, że wypluje zaraz wszystkie wnętrzności i przedwcześnie urodzi. Na szczęście podróż skończyła się szybko i jako pierwsza wyskoczyła z wątpliwego środka transportu. Andromeda wyjęła klucz do skrytki i bez problemu ją otworzyła. Przepuściła w drzwiach Hermionę, która weszła pierwsza i rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu.
Spodziewała się, że zobaczy tu dużą ilość złota, galeonów i rodowych pamiątek. Znalazły się też wszystkie pierścionki, kolie i kolczyki Narcyzy oraz kilka kopert zaadresowanych do jej syna. Ją jednak interesowała jedna. Czarna niczym noc, bez podpisu. Wzięła ją ostrożnie do ręki i od razu schowała do torebki, którą od czasów wojny zawsze miała blisko siebie.
– Możemy iść - oznajmiła spokojnie. Zdobyła najcenniejszą rzecz, która dzisiaj może uratować jej ukochanego.
– Tyle? Koperta? - zdziwiła się Andromeda, jednak nie kwestionowała wyboru Hermiony. Skinęła na goblina, który zapieczętował skrytkę i ruszyli w drogę powrotną.
Dopiero przed wejściem zaczerpnęła głębokiego wdechu świeżego powietrza. Uśmiechnęła się lekko sama do siebie, a następnie przeniosła ten uśmiech na kobietę obok. Ta zdążyła ponownie się zamaskować przed ciekawskimi gapiami.
– Dziękuję, nawet nie wiesz jak bardzo mi pomogłaś Andromedo. Mi, ale przede wszystkim Draco - odezwała się ze szczerym wzruszeniem.
– Zrobiłam to dla siostrzeńca. Pozdrów go - odpowiedziała jej szybko i chwilę później zniknęła jej z oczu. Hermiona wiedziała, że dla Andromedy nie było to proste zadanie. Po latach opuścić swoją kryjówkę i pokazać się światu. Dlatego była jej za to ogromnie wdzięczna. Biorąc kolejny głęboki wdech na uspokojenie nerwów i emocji teleportowała się w boczną uliczkę obok Ministerstwa Magii. Miała idealny czas. Do rozprawy zostało piętnaście minut.
*
Neville Longbottom ubrany w elegancki, tweedowy garnitur przemierzał swój pokój hotelowy od okna do drzwi wyjściowych. Powtarzał sobie w głowie wszystkie argumenty. Mowę początkową i końcową. Od ukończenia Hogwartu stał się dużym perfekcjonistą. Gdy ciągle zarzucano mu, że jest nierozważny i niepoukładany, chciał w końcu udowodnić, że jest zgoła inaczej. Po szkole wyjechał do Stanów, by tam dalej nabierać wiedzy z zakresu prawa czarodziejskiego i mugolskiego. Dużo czasu poświęcał też samemu sobie. Skupił się na regularnych treningach i dobrej diecie. Czytał dużo książek z zakresu prawa, ale też poświęcał czas na lekturę kryminologiczną. Zgłębiał wiedzę na temat największych psychopatów i bestii, które siedzą w więzieniach za swoje zbrodnie. Niemal wchodził w ich umysły i motywy działania, by odróżnić prawdziwego, makabrycznego zbrodniarza, od zagubionych dusz, które nie powinny w tak okropny sposób odpowiadać za swoje czyny, lecz być leczone w dobrych szpitalach psychiatrycznych. Chora, zniszczona psychika potrafi zaprowadzić człowieka do naprawdę czarnych miejsc, gdzie popełniają zbrodnie, które nikomu się nie śniły, a ich samych przerażają tak, że najchętniej odebraliby sobie życie. Czuł, że po części, jedną z takich dusz jest Draco Malfoy. Był on przypadkiem szczególnym. Ani psychopatą ani bestią. Gdzieś pomiędzy. Niby zły, a jednak dobry.
Mężczyzna podszedł do stolika, ponieważ wcześniej rozłożył na nim dokumenty, by jeszcze raz móc je przeanalizować. Od swojej pierwszej rozprawy, gdzie prokurator go zagiął pytaniem, na które nie znał odpowiedzi, bowiem nie zapoznał się dokładnie z materiałem dowodowym, zaczął zwracać uwagę na każdy, choćby najdrobniejszy szczegół. To on wyciągał asy z rękawa i zaginął stronę przeciwną. Jego już nie dało się złamać i zaskoczyć.
Wiedział jednak, że ta rozprawa będzie inna niż wszystkie dotychczas, bowiem pierwszy raz prowadził sprawę, w której uczestniczyło tak wiele znanych mu osób. Ciężko było całkowicie odciąć się emocjonalnie, co było kluczowe by móc chłodno podejść do tematu. Chyba właśnie dlatego nigdy nie decydował się na to by poprowadzić obronę znajomego, przyjaciela czy członka rodziny.
Gdy kilka dni temu dostał pilny list od Harry’ego wiedział, że nie może mu odmówić. Po prostu czuł, że jest mu to winny, że jego pomoc jest bardzo ważna dla Pottera. Podjął się czegoś co wydawało się niemożliwe.
Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mu, że po ukończeniu magicznych i mugolskich studiów prawniczych będzie bronił byłego ślizgona, śmierciożercę, wyśmiałby go od razu i nigdy więcej by się do tej osoby nie odezwał, za to, że gada takie głupoty. Jednak nadszedł ten dzień w jego karierze. Dzisiaj stanie przed sądem Wizengamottu by obronić byłego ślizgona i śmierciożercę. Świat się kończy dla Neville Longbottoma.
Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze godzinę do rozpoczęcia rozprawy więc zgarnął dokumenty do teczki i ruszył do wyjścia. Zawsze preferował być wcześniej niż za późno. Po drodze jeszcze kilkukrotnie powtórzy sobie mowę i biorąc głęboki wdech wejdzie do londyńskiego Ministerstwa Magii, jako jeden z najlepszych adwokatów na świecie. Choć dziś niemal każdy nazwie go adwokatem samego diabła.
*
Dafne Greengrass usiadła na łóżku, na środku którego leżały dwie togi. Jedna dla niej i druga dla Neville. Spojrzała na nie z rozbawieniem na ustach. O ile jej dobrze było w zielonym, tak Longbottoma chętnie w nim zobaczy. Żaboty były nieodłączną częścią ich czarnych szat.
Ubrana w granatową garsonkę i wysokie szpilki była już niemal w pełni gotowa do wyjścia, jednak mając jeszcze chwilę czasu postanowiła usiąść, odetchnąć i pomyśleć.
W głowie pojawiało jej się w ostatnim czasie miliony myśli z ostatnich lat. Jednak najbardziej spod tafli reszty wspomnień wynurzało się jedno. Dzień, w którym zdruzgotany Draco przyszedł pod jej drzwi. Nigdy wcześniej nie widziała go w takich emocjach, sam jego widok mówił jej wszystko. Coś strasznego stało się Astorii. Była tego pewna, bowiem w innym wypadku na jej progu nie pojawiłby się płaczący, rozhisteryzowany Draco Malfoy. Spoglądała w jego puste, niemal błękitne w tamtej chwili, oczy i szukała w nich zaprzeczenia. Nie znalazła go, za to usłyszała tylko dwa, krótkie słowa „nie żyją”. Nie musiała dopytywać, po samej postawie i jego emocjach wiedziała, że chodzi o jej siostrę. Wpadła w jego drżące ramiona i sama rozpłakała się jak dziecko. Trwali tak długo, nie potrafiła zliczyć minut, a nawet godziny, gdy ona płakała w ramionach Draco, a on w jej. Oboje potrzebowali pocieszenia, bliskości i ukojenia ogromnego bólu, jednak nikt nie był w stanie im pomóc. Jedynie sami wzajemnie rozumieli ogrom swojej straty. Ona straciła ukochaną siostrzyczkę, która była przy niej zawsze i wszędzie. Jej starsza, piękna i mądra siostrzyczka… a on? On stracił cały sens życia. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić jak bardzo złamane miał serce i rozbity umysł. Nigdy wcześniej nie widziała Draco tak zakochanego. Prawdziwie i szczerze. Uświadomiła sobie, że również nigdy później. Bała się, że już nigdy nie ułoży sobie życia, że będzie cierpiał do końca swoich dni, a potem dowiedziała się, że zabił swoich rodziców. I o ile nie żałowała Lucjusza, o tyle nie potrafiła zrozumieć dlaczego, co go pchnęło do tego by zamordować ukochaną matkę. Początkowo nie chciała w to uwierzyć, jednak gdy zobaczyła go tamtego dnia w Azkabanie, boleśnie uderzyło w nią, że to prawda. Pokazał jej wspomnienie, pod groźbą wieczystej przysięgi. Musiała mu ją złożyć. Musiała wiedzieć. Nie dałoby jej to spokoju. A potem przez trzy lata nikt nie potrafił tego z niego wyciągnąć, aż w końcu pojawiła się Hermiona Granger. Ta sama, której tak nienawidził i którą gardził. Ta kujonka, najlepsza ze wszystkich. Lepsza nawet od niego. I to właśnie ona wyciągnęła od niego prawdę. Chociaż słowo wyciągnęła to złe określenie, bowiem nie musiała tego robić. To nie było usilne wyciągnięcie prawdy, krok po kroku, swoją cierpliwością i poświęceniem zdobywała jego zaufanie, aż w końcu czysto świadomie się przed nią otworzył. Dlatego, gdy tamtego dnia, na imprezie u Pansy, zobaczyła jego wzrok i to jak stanął w jej obronie, nie miała wątpliwości, że jeszcze zazna w życiu szczęścia. I wiedziała, że da mu je właśnie Hermiona Granger.
Wstała z łóżka wyrzucając z głowy wszelkie wspomnienia. Musiała odłożyć emocje na bok i wcielić się w swoją rolę poważnej i chłodnej pani adwokat. Poprawiła garsonkę, zabrała obie togi i swoją aktówkę idąc do wyjścia. Wiedziała, że nastał wielki dzień. Jej najważniejsza i jednocześnie najtrudniejsza sprawa w całej karierze zawodowej. Jednak postawiła sobie za najwyższy punkt honoru, że to właśnie dzisiaj Draco Malfoy wyjdzie z Wizengamottu jako wolny człowiek.
*
Teodor Nott, Pansy Potter i Blaise Zabini siedzieli wspólnie przed kominkiem w gabinecie tego ostatniego. Każdy z nich był tu jednak obecny jedynie ciałem, bowiem duchem odpłynęli daleko stąd. Jednak wszyscy myśleli podobnie. Wspominali dawne hogwarckie lata, gdy ich przyjaźń dopiero raczkowała.
– A pamiętacie jak nazywaliśmy Pans mopsem, bo do czwartego roku kochała się w Draco - odezwał się melancholijnie czarnoskóry. Reszta uśmiechnęła się pod nosami. Nawet pani Potter, obecnie wspominała ten czas z pogodą ducha. Jako młodej dziewczynie bardzo jej ciążyły dogryzki znajomych i nie zliczy ile razy złościła się na nich czy wylewała słone łzy, bo któryś z nich przesadził. Doceniała w nich jednak fakt, że potrafili przepraszać. Każdy z chłopaków doskonale wiedział kiedy przekroczył jej granicę. Wtedy zawsze pojawiał się w drzwiach jej dormitorium i szczerze przepraszał. Kto by pomyślał, że stado węży potrafi użyć tego magicznego słowa? Wydawać by się mogło, że znają każde czary, lecz nie moc przeprosin. Fakt był jednak taki, że to słowo zarezerwowane było tylko dla ich grona. Gryfona nigdy w życiu by nie przeprosili.
– Draco najmniej mnie wyzywał - odezwała się w końcu kobieta.
– Bo wiedział, że serio się w nim kochasz i wbrew pozorom miał najwięcej przyzwoitości i emocjonalności w sobie, by cię nie ranić - odparł Teodor. Wszyscy w zamyśleniu pokiwali głowami, bowiem był to kolejny, nieznany wielu osobom, fakt o Draco Malfoy’u. Na zewnątrz kreował się na najbardziej wrednego, egoistycznego i parszywego ślizgona jaki uczęszczał do Hogwartu. Nie liczył się z niczym i nikim, ale jednak były to jedynie pozory. Gdzieś tam w głębi duszy wcale nie był takim dupkiem, za jakiego mieli go uważać. Miał uczucia, miał ich dosyć sporo w porównaniu do wielu innych wybranków domu węża. Nie bez powodu tiara przydziału miała wątpliwości czy aby na pewno Slytherin był odpowiedni dla niego. Do tej pory nikt nie wiedział, że na piątym roku, po jednej z najbardziej zakrapianych imprez w domu Salazara, założyli się, który z nich jest najprawdziwszym, największym i najwierniejszym wyznawcą zasad slytherinu. By rozwiać swoje wątpliwości, postanowili wkraść się do gabinetu dyrektora. Mieli akurat szczęście, że ten przebywał poza Hogwartem. Jakimś cudem odgadli hasło do chimery, która strzegła wejścia do gabinetu Dumbledore i śmiejąc się jak wariaci wtargnęli do środka, by odnaleźć tiarę przydziału. Każdy z nich miał ponownie założyć starą czapkę na głowę i udowodnić tym samym, że nadal jest prawdziwym ślizgonem. Pierwszy na głowę tiarę założył Teodor i ta bez zająknięcia uświadomiła mu, że dom, do którego został przydzielony idealnie pasuje do jego osobowości, Blaise który założył starą czapkę zaraz po nim również usłyszał to samo, jednak gdy tiara spoczęła na blond czuprynie Draco zapadła cisza. Dłuższą chwilę nie działo się nic i chłopcy już myśleli, że stary kapelusz po prostu się obraził na ich wygłupy. Aż z zaskoczeniem usłyszeli jej głos „Hmmm… pan Malfoy. Pięć lat temu miałam wątpliwości i teraz nadal je mam. Choć wydaje mi się, że tym razem trafiłby pan do Gryffindoru”. Draco od razu zrzucił czapkę z głowy, a chłopcy spoglądali na niego z niedowierzaniem. Nigdy im się nie przyznał, że tiara miała wątpliwości, w którym domu go umieścić, a skierowała go do Slytherinu tylko i wyłącznie przez jego prośbę i czystą krew. Przecież gdyby Lucjusz Malfoy dowiedział się, że jego jedyny, czysto krwisty dziedzic wylądował w Gryffindorze, zabiłby go śmiercią tragiczną i bolesną. W najłagodniejszym przypadku wydziedziczyłby, odesłał na drugi koniec świata i nigdy nie przyznał się, że miał syna. To by była hańba dla rodu Malfoy.
Teodor i Blaise spojrzeli na siebie z lekkimi uśmieszkami, obaj mieli w głowach właśnie to wspomnienie, jednak na głos tego nie wypowiedzieli. Obiecali przecież Draco, że nigdy nikomu nie powiedzą, nawet Pansy. A byli bardzo lojalni.
– Uda się prawa? - usłyszeli melancholijny głos przyjaciółki, czuć było w nim jednak niepewność.
– Oczywiście. Niebawem będzie najlepszym ojcem chrzestnym jakiego mogłaś wybrać dla swojego syna - zapewnił ją Blaise. W rzeczy samej, martwił się, stresował niemiłosiernie jednak wierzył w Dafne i Neville. Wierzył w sprawiedliwość. A na pewno wysoce niesprawiedliwym byłoby gdyby Draco Malfoy musiał wrócić do Azkabanu. Przyjaciele spojrzeli na siebie z lekkimi uśmiechami wiary. Brakowało im blond arystokraty. Od pierwszego roku w Hogwarcie tworzyli nierozłączną czwórkę. Tak zwany srebrny kwartet.
*
W Norze panował chaos, a jednocześnie martwa cisza. Jakby wraz z odejściem Rona, cała rodzina położyła się z nim do wiecznego spoczynku.
Molly wybierała właśnie spośród czarnych garsonek, tę w której pójdzie po wymierzenie sprawiedliwości. Artur zaszył się przy swoim latającym samochodzie, który kupił zaraz po tym jak Ronald wraz z Harrym ukradli mu ten pierwszy. Starał się powstrzymać łzy smutku i rozpaczy. Dla żony, wiedział bowiem, że Molly cierpi niewyobrażalnie i nie potrafi poradzić sobie z emocjami, które w niej wzbierają niczym wzburzona woda.
To wszystko z boku obserwowała ich córka Ginevra. Starała się wesprzeć rodziców i nie pozostawiać ich samych z tym bólem. George zaszył się w sklepie i jeszcze mniej pojawiał w domu, niż przed śmiercią Freda. Teraz, gdy zabrakło również Rona, to on z całego rodzeństwa radził sobie najgorzej z jego odejściem. Już gdy brat staczał się powoli w dół obserwował to z bólem. Miał do siebie ogromy żal, że nie potrafił mu pomóc. Freda nie mógł uratować, lecz czuł, że Rona owszem. Mógł bardziej skupić się na jego problemach, więcej rozmawiać z Hermioną i niemal zmusić go do odwyku. Jednak tego nie zrobił. Był zbyt słaby i zmęczony. Gdyby ktoś mu kazał, nie dałby rady zliczyć ile razy zbierał Ronalda niemal nieprzytomnego z obskurnych barów na Nokturnie. Bił się z nim conajmniej dwa razy w tygodniu, gdy próbował mu coś przetłumaczyć, a ten rzucał się na niego z rękami. Dawało mu to nadzieję, że po tym jak wyładował się na nim, dawał spokój żonie. Jednak była to płonna nadzieja. Z tym też nie mógł się pogodzić. Widział, prawie każdego dnia, zmarnowaną, zmęczoną i coraz bardziej pogrążoną w depresji Hermionę i udawał, że wszystko jest dobrze. Udawał, że ciemne okulary na nosie, to dlatego, że słońce mocno świeci, a siniak na nodze czy ręku, bo taka nieuważna jest i obija się o meble. Gówno prawda! Jego młodszy brat był sadystą. I każdy wiedział, że nie za takim Ronem tęskni. Nadal w głowach każdego z nich był obraz tego łobuzerskiego, lecz wiecznie uśmiechniętego chłopaka z Hogwartu, który niestety przepadł dawno temu w otchłani nałogów i agresji.
Ginny weszła do swojego starego pokoju, który tak często dzieliła z Hermioną, gdy cała ich paczka zbierała się w Norze. Niegdyś była to jej spokojna przystań do której pragnęła powracać. Teraz czuła się tu przytłoczona, stłamszona przez rozpacz i smutek.
Usiadła na wąskim łóżku i spoglądała na przeciwległą ścianę, do której nadal przyklejone, za pomocą zaklęcia, wisiały ich zdjęcia z lat szkolnych. Uśmiechnięci, weseli, tak beztroscy.
Ginevra cierpiała w ciszy. Cierpiała nad losem wielu osób i cholernie się bała, jak zareaguje jej rodzina, gdy w Wizengamottcie zacznie bronić Draco Malfoy’a. Westchnęła ciężko. Przełknęła strach, który spadł aż do żołądka. Odczuwała boleśnie fizycznie swój cały stres.
Na przykaz Molly ubrała czarną garsonkę, która tak bardzo odcinała się od jej bladej cery i rudych włosów. Długie, opadały aż do pasa, spięte jedynie skromną gumką w niską kitkę.
W głowie młodej kobiety zaczęło pojawiać się wiele wspomnień związanych z przyjaciółmi i zmarłym bratem, jednak bardzo usilnie próbowała je od siebie odepchnąć. Brakowało jej tu Blaise, który zawsze potrafił ją pocieszyć i wesprzeć samą swoją obecnością. Jednak zgodnie stwierdzili, że ona musi wspierać rodziców, a on przyjaciół, którzy również bardzo ciężko radzili sobie z całą tą sytuacją. Rozbijała ona wszystkich.
Wyszła z małego pokoiku by zejść na dół. W salonie przed kominkiem siedział Artur. Przygotował już samochód, którym miał zamiar zabrać żonę i córkę do ministerstwa. Wpatrywał się w ogień pustym spojrzeniem. Ginny położyła mu dłoń na ramieniu, w geście ciepłego wsparcia. Mężczyzna spojrzał na nią zadumanym wzrokiem i blado się uśmiechnął doceniając gest córki. Niebawem w pokoju pojawiła się Molly, od stóp do głów ubrana w czerń i jedynie jej rude loki odznaczały się na tle jej stroju, tak jak u młodszej Weasley’ówny.
– Gotowi? - zapytała cicho. Nie usłyszała odpowiedzi, jednak jej mąż podniósł się z fotela, a Ginny stanęła tuż obok niej, obejmując ramieniem. Była dużo wyższa od matki.
Wspólnie udali się do samochodu, by za niespełna godzinę wymierzyć sprawiedliwość.
*
Stanęła przed głównym wejściem do ministerstwa i wzięła głęboki oddech. Zerknęła na zegarek. Za pięć minut powinni pojawić się tu pozostali. Prócz Dafne i Neville, którzy z kolei byli tu od ponad pół godziny. Gdzieś tam, w wielkim gmachu przegadywali ostatnie szczegóły. Nagle poczuła, że ktoś obejmuje ją za szyję, ocknęła się z letargu, w który wpadła by odwzajemnić uścisk Pansy. Za nią stał Teodor i obok Blaise.
– Trzymasz się? - usłyszała szept przyjaciółki, która powstrzymywała płacz. Wiedziała, że dla pani Potter jest to równie ciężkie. Martwiła się też o jej stan, z powodu ciąży.
– Tak, a ty? - odpowiedziała tym samym.
– Ciężko - usłyszała od czarnowłosej.
– Chodźcie, już czas - niemal z nikąd pojawił się obok Harry i objął żonę w pasie. Ta od razu do niego przylgnęła. Wspólnie ruszyli do głównego holu, którym mieli się dostać do wind. Stanęli przed jedną czekając w kolejce i jeszcze bardziej się niecierpliwiąc. Każdy taki szczegół wyprowadzał ich z równowagi. W końcu się doczekali. Weszli do windy wraz z kilkoma urzędnikami, którzy również zjeżdżali w dół. Jednak na najniższe piętro dotarli sami.
Wyszli z windy przechodząc ciemnym korytarzem do końca, gdzie znajdowała się sala Wizengamottu. Przed nią stał już Neville z Dafne, ubrani w swoje adwokackie togi. Wyglądali poważnie i profesjonalnie, gdy w skupieniu wymieniali jedne z ostatnich uwag. Obok zauważyli również rude, długie włosy. Ginny stała w niedalekiej odległości od prawników, jednak na uboczu. Nie trzymała się też z rodzicami. Potrzebowała chwili względnej samotności, która pozwoliła jej zebrać myśli. Do narzeczonej podszedł Blaise, który od razu opiekuńczo przytulił ją do siebie, a bez zastanowienia ukryła się w jego ramionach, niczym mała dziewczynka. Pozwoliła sobie na tę chwilę, by poczuć choć okruch bezpieczeństwa.
– Cześć Gin - usłyszała ciszy głos Hermiony, zaraz za nią pojawił się Teodor, a na końcu państwo Potter. Każdy odliczał w głowie ostatnie minuty do rozprawy. Korytarz powoli zapełniał się kolejnymi prawnikami oraz świadkami. W tłumie wyłapała Padmę i Oliviera oraz Freda Weasley’a. Skinęła mu krótko głową, nim ten podszedł do grupki i przywitał każdego uściskiem dłoni. Pansy, Hermionę i Ginny przytulił krótko.
– Pamiętajcie, odpowiadajcie jedynie na zadane pytania. Ważcie słowa i starajcie się odpowiadać pewnie - Dafne podeszła do nich by i im przekazać ostatnie instrukcje. Wszyscy zgodnie kiwali głowami, na znak, że rozumieją jej uwagi.
– A przede wszystkim nie dajcie się sprowokować. Ani sędziemu, ani prokuratorowi, a tym bardziej innym świadkom - dodał Neville w momencie, w którym otworzyły się duże, ciężkie drzwi sali Wizengamottu. Wyszedł z niej niski, przysadzisty mężczyzna w uniformie, charakteryzujący się dużymi, krzaczastymi wąsami.
– Sprawa numer 20210 przeciwko Draco Lucjuszowi Malfoy’owi - odezwał się barytonowym głosem i gestem wzywając zainteresowanych. Wszyscy po kolei zaczęli wchodzić na salę, poczynając od obrony, oskarżycieli, idąc przez świadków, widownię i prasę. Członkowie Wizengamotu w liczbie pięćdziesięciu osób zajmowali już swoje nawy boczne. Na środku pozostawało puste miejsce dla świadków zeznających, zaś po drugiej stronie były puste nawy przeznaczone dla widowni i prasy. Członkowie składu sędziowskiego, jak potocznie nazywali ich czarodzieje, ubrani byli w purpurowe togi z dużym „W” wyszytym na piersi.
Sprawie przewodził sam minister magii. Siedzieli w linii, więc obok ministra miejsce zajmował naczelny mag Wizengamotu, obok niego siedział zastępca ministra i następnie młodszy asystent ministra, który będzie miał dzisiaj dużo pracy. Każdy ze świadków będzie miał wiele do powiedzenia lub pokazania, a on jest odpowiedzialny za to by wszystkie zeznania zostały spisane. W składzie Wizengamotu nie zabrakło też miejsca dla starszego sekretarza oraz sekretarza. Jak nigdy zebrał się cały skład sędziowski. Ale nikogo to nie dziwiło. Kto pominąłby tak wielką i medialną sprawę? Ostatnim razem, gdy cały skład wysokiej izby był obecny na sali, oskarżonym był Harry Potter. Tylko wielkie nazwiska przyciągają masy gapiów.
W sali zapadła cisza, gdy pojawili się już wszyscy i zajęli swoje miejsca, a wielkie drzwi zostały zamknięte. Brakowało już ostatniej osoby. Samego oskarżonego, który zostanie doprowadzony prosto ze swojej celi w Azkabanie. Nie minęło pięć minut, a boczne drzwi się otworzyły i obstawiony przez czterech aurorów, skuty magicznymi kajdanami na rękach i nogach, a których stalowy łańcuch okalał jego biodra, został doprowadzony Draco Malfoy. Wszyscy wstrzymali oddech na jego widok. Malfoy nadal był mocno poturbowany i posiniaczony.
– Czy to świeża krew? - szepnęła Hermiona do Ginny, która siedziała tuż obok niej. Widziała jak przyjaciółka z przestrachem kiwa potwierdzająco głową. Na wardze więźnia ostała się zaschnięta krew, której nie powinno tam być. Widać, że połamane żebra również utrudniały mu chodzenie, bo dość dużo czasu potrzebował na dojście do miejsca dla oskarżonego, które znajdowało się poniżej miejsc wysokiej izby, przodem do tego, w którym zeznawali świadkowie.
– Proszę o ciszę. Panie Malfoy proszę zając miejsce dla świadka - odezwał się minister, a Draco dość sprawnie przeszedł do wskazanego miejsca, usiadł na środku sali i dyskretnie obleciał ją wzrokiem. Widział wszystkich swoich przyjaciół, lecz przede wszystko ją, na niej zawiesił wzrok chwilę dłużej. Widział jej strach i nerwy, które ledwo utrzymywała na wodzy.
– Wysoka Izbo, oskarżony Draco Lucjusz Malfoy. Przedmiotem oskarżenia jest morderstwo Ronalda Biliusa Weasley. Oskarżyciele: minister magii Kingsley Shacklebolt, kierownik Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów Harry Potter oraz starszy podsekretarz ministra Żywilla Kaminsky - Harry zajął swoje miejsce tuż przed rozprawą. Do tej pory bardo chciał być z przyjaciółmi i żoną by ich wspierać. Jego rola była dziś bardzo trudna. Z jednej strony musiał być subiektywny i działać zgodnie z piastowanym urzędem, z drugiej zaś znał prawdę i pomagał przyjaciołom w przygotowaniach. Czuł się dziś bardzo rozdarty. Jednak wiedział, że działał zgodnie sam ze sobą, a to było dla niego najważniejsze. Harry zerknął w stronę ministra, który na chwilę zamilkł przerzucając pergaminy, dopiero wtedy kontynuował - Protokolantem w obecnej rozprawie jest moja asystentka Cho Chang. Obrońcami oskarżonego są: mecenas Neville Longbottom i mecenas Dafne Greengrass. Świadkowie oskarżonego: Hermiona Jane Granger-Weasley, Alsephine Lestrange-Riddle, Blaise Zabini, Teodor Nott, Pansy Potter, Ginewra Molly Weasley. Otwieram przebieg rozprawy - minister powiódł wzrokiem po sali, a następnie zatrzymał go na samym oskarżonym.
– Proszę się przedstawić - odezwał się po krótkiej chwili milczenia przewodniczący rozprawy.
– Draco Lucjusz Malfoy - odpowiedział spokojnie blondyn.
– Ile ma pan lat?
– 27 jeszcze - odpowiedział bez chwili zawahania.
– Miejsce urodzenia - minister zadawał podstawowe pytania, zaś Cho zaczęła już wszystko notować za pomocą magicznej maszyny do pisania.
– Wiltshire, Anglia - odpowiedział już lekko znudzonym głosem.
– Data urodzenia?
– 5 czerwca 1980 roku
– Imiona rodziców?
– Lucjusz Malfoy i Narcyza Malfoy z domu Black
– Status krwi?
– Czysta - odpowiedział niechętnie.
– Czy rozumie pan prawa panu przysługujące oraz jest panu znany i zrozumiany akt oskarżenia? - czuł na sobie wzrok wszystkich zebranych. Był palący, irytujący, jednak przywykł do niego. Jego interesowała tylko jedna osoba, z którą pragnął porozmawiać, dowiedzieć się czy to wszystko jest prawdą, chciał usłyszeć z jej ust, że naprawdę będzie ojcem.
– Tak - odpowiedział krótko ponownie gubiąc się w swoich myślach, zerkał na nią gdy tylko mógł.
– Czy przyznaje się pan do zarzucanego mu czynu? - padło to kluczowe pytanie, które wyszło od ministra.
– Tak - ponownie krótka i zwięzła odpowiedź. Nie miał zamiaru się tłumaczyć.
– Czy będzie pan składał zeznania? - Shacklebolt miał w oczach rezygnację bowiem spodziewał się już jego odpowiedzi i na pewno mu się to nie podobało.
– Nie, korzystam z prawa do odmowy składania zeznań - odpowiedział spokojnie.
– W takim razie proszę zając miejsce dla oskarżonego - odpowiedział minister, a Draco przeszedł na wcześniej zajęte krzesło. Po obu jego stronach stanęli aurorzy.
– Wzywam na świadka Blaise Zabiniego - po zerknięciu we wszystkie pergaminy, które ciemnoskóry urzędnik miał przed sobą, wezwał na wokandę pierwszego z przyjaciół Draco. Blaise wstał ze swojego miejsca w nawie i zajął to zwolnione przez Malfoy’a.
– Proszę się przedstawić. Jak się pan nazywa, ile ma pan lat i skąd pan pochodzi, status krwi oraz zależności rodzinne - wyrecytował minister.
– Blaise Zabini, mam 28 lat i urodziłem się w Irlandii. Status krwi, czysta. Matka Genevieve Zabini, ojca nie znałem.
– Kim pan jest dla oskarżonego?
– Przyjacielem. Znamy się od dzieciństwa. Nie jesteśmy związani, więzami krwi - odpowiedział spokojnie ciemnoskóry spoglądając raz na ministra, a zaraz na Draco.
– Czym się pan zajmuje zawodowo?
– Jestem uzdrowicielem w Mungu. Pracuję w zespole medycznym Draco - Blaise odpowiadał bardzo swobodnie i świadomie na stawiane pytania.
– Gdzie pan był w dniu morderstwa Ronalda Weasley’a? - minister nie spuszczał wzroku z Zabiniego, zaś Harry cały czas wodził wzrokiem po przyjaciołach, widział ich strach i lęk. Szczególnie u kobiet. Niektórzy tak jak Dafne czy Neville byli bardzo skupieni i profesjonalni.
– Byłem w pracy, w Mungu - odpowiedź była spokojna i prosta.
– A pan Malfoy?
– Też tam był. Tego dnia mieliśmy dużo pracy. Działo się sporo na oddziale. Najpierw Draco pracował w swoim gabinecie, gdzie wypełniał dokumentacje medyczną. Sam mi ją przekazał bym rozdał ją pacjentom i pielęgniarkom. Zaś około 13:00 rozpoczęliśmy operację, nagły przypadek przyjechał do nas z Hogwartu. Musieliśmy poskładać chłopaka po użyciu bardzo dziwnych i nieprawidłowo rzuconych zaklęć. Draco przewodził, a ja i Teodor mu asystowaliśmy - odpowiedział zgodnie z prawdą.
– Czyli uważa pan, że pan Malfoy cały czas był na terenie szpitala?
– Nie muszę tego uważać, wiem to. Wyszliśmy dopiero około godziny 16:00 i za pomocą teleportacji znaleźliśmy się przed domem Draco - doprecyzował Zabini.
– A co pan Malfoy robił między 14-15:00? - dopytywał minister.
– Operował i wypełniał kartę pacjenta. Osobiście ją podpisał - odpowiedział Blaise. Wtem Dafne podeszła do ministra by podać mu jakiś dokument.
– To jest kopia karty pacjenta, którą Draco Malfoy wypełnił w dniu morderstwa pana Weasley. Widnieje na niej godzina wypełnienia, co jednoznacznie świadczy, że mój klient był w tym czasie w Mungu. Przeprowadziliśmy badanie grafologiczne i sprawdziliśmy autentyczność dokumentu za pomocą czaru sprawdzającego. Jesteśmy pewni iż podpis jest autentyczny.
– Panie Malfoy, czy to pan podpisał tę kartę? - minister podał dokument dalej by reszta Wizengamotu mogła się z nim zapoznać.
– Tak - Draco spojrzał z irytacją na Dafne. Do czego pięła? Nie powinna go bronić, musi chronić Hermionę!
– Panie Zabini, proszę powiedzieć co było dalej. Teleportowaliście się pod dom pana Malfoy’a.
– Tak, poprosił mnie bym zabrał od niego dokumenty, które kolejnego dnia były potrzebne w Mungu. Weszliśmy na klatkę. Już wtedy mieliśmy dziwne przeczucia. Jednak gdy zobaczyliśmy otwarte drzwi wiedzieliśmy, że coś się stało. Draco chciał już wbiec do apartamentu, zdenerwował się, w domu zostawił dziewczynę z dzieckiem. Bał się o nie. Przystopowałem go, wyjęliśmy różdżki i powoli weszliśmy do korytarza. Już tam widzieliśmy dziwne ślady, a zaraz usłyszeliśmy szloch Hermiony. Draco biegiem ruszył w jej stronę. Siedziała na podłodze, tuląc Alsephinę, która też była roztrzęsiona i rozpłakana. Ja zająłem się dzieckiem. Zabrałem ją do siebie, gdzie zaopiekowała się nią moja wspaniała narzeczona. Ginny Weasley. Draco został z Hermioną.
– Co jeszcze pan widział w apartamencie? - dopytywał minister.
– Ciało. W kuchni, w dużej kałuży krwi leżało ciało Ronalda Weasley. Nim wszyliśmy Hermiona cały czas powtarzała… powtarzała, że go zabiła - Blaise zawahał się chwilę, jednak taki był plan, musiał powiedzieć prawdę, z którą zaraz będą walczyć Neville i Dafne.
– Czy ja się przesłyszałem? Sugeruje pan, że to nie Draco Malfoy, a Hermiona Granger-Weasley zabiła własnego męża? - minister aż wychylił się ze swojego miejsca spoglądając na świadka z niedowierzaniem.
– Tak sama powiedziała - odparł Zabini.
– Co było dalej?
– Wyszedłem z Alse tak jak już mówiłem. Nie wiem co było dalej.
– Czy ma pan coś do dodania? - zapytał minister, kątem oka kontrolował czy jego asystę nadąża i na pewno skrupulatnie notuje wszystkie te rewelacje.
– Nie - odpowiedział spokojnie Blaise i za pozwoleniem opuścił miejsce dla świadka, ruszył na to, z którego przyszedł.
– Proszę świadka, Hermionę Granger-Weasley - minister odezwał się donośnym głosem, a ciche szepty ustały. W sali zapadła niemal grobowa cisza. Hermiona niepewnie podeszła do miejsca dla świadków i je zajęła - proszę się przedstawić
– Hermiona Jane Granger-Weasley, mam 28 lat i urodziłam się w mugolskiej rodzinie, moi rodzice to dentyści, leczą zęby. Hektor i Jean Granger. Ja… mam młodszą siostrę, jest w stu procentach mugolką i w ogóle nie jest związana z naszym światem, Mariette Granger, obecnie ma 20 lat i uczy się w szkole z internatem we Francji - Hermiona czuła się podle muszą wyjawić jedną z największych tajemnic, które jej pozostały. Nigdy nie wspominała o swojej młodszej siostrze. Nigdy nie było okazji, tak to zawsze sobie powtarzała. Wiedziała jednak, że to nie prawda. Dawno powinna powiedzieć przyjaciołom o drugiej pannie Granger. Rodzice uznali jednak, że będą Marie trzymać z daleka od świata magii. Widząc co dzieje się z ich pierwszą córką, która musiała walczyć o własne życie, która była wyśmiewana i szykanowana z powodu pochodzenia, stwierdzili, że nie chcą takiego losu dla drugiej ze swoich córek toteż Mariette została wysłana do internatu we Francji, gdzie uczyła się nad wyraz dobrze i osiągała coraz lepsze wyniki w dziedzinie marketingu i mody, to tym chciała się zajmować. Była przeciwieństwem statecznej, opanowanej i twardo stąpającej po ziemi Hermiony. Ona była pełna życia, pasji do sztuki i zabawy, otwarta, szalona, spontaniczna, jednak łączyło ich jedno. Ogromne zamiłowanie do nauki i posiadania wiedzy.
Hermiona widziała, że po jej wyznaniu niemal każdy na sali zamarł. Słyszała jednak ciche szepty, plotkarskie jędze nawet tutaj musiały szczebiotać o wielkiej aferze.
– Rozumiem, że pani siostry nie ma w kraju i nawet nie wie o tym, że jest pani w sądzie? - upewnił się minister, gdy w końcu przetrawił słowa byłej członkini Gwardii Dumbledore, gdzie miał okazję lepiej ją poznać.
– Absolutnie, nic nie wie i proszę by tak pozostało - odpowiedziała cicho, lecz z mocą prośby w głosie.
– Przed chwilą pan Blaise Zabini zeznał, że to pani zabiła swojego męża Ronalda Weasley’a. Jak się pani ustosunkuje do jego oskarżenia? - widać było, że minister, który doskonale znał Hermionę i pamiętał jej dokonania zarówno podczas wojny, jak i w trakcie nauki szkolnej, nie mógł uwierzyć w taką wersję wydarzeń. Kobieta spojrzała przez dłuższą chwilę w oczy Draco, jakby miało jej to dodać odwagi. I w rzeczy samej, jego łagodne, szaro-niebieskie spojrzenie przyniosło jej otuchy. Widziała w nim jednak tę nutę zapytania. Na pewno nie mógł uwierzyć w to co przekazała mu w krótkim liście, musiała jednak tak postąpić. Nie chciała by czuł się zaskoczony czy oszukany już tutaj, na sali sądowej, gdzie i tak panowało wiele emocji.
– Cóż… - zaczęła cicho, odchrząknęła by unormować głos.
– Proszę pamiętać, że nie musi pani oskarżać samej siebie - dodał minister nim Hermiona podjęła drugą próbę wypowiedzi.
– Tak, wiem. Jednak nie potrafiłabym żyć spokojnie, gdybym nie powiedziała mu prawdy. Draco nie zabił Ronalda. Tak jak powiedział Blaise, to ja to zrobiłam. Nieumyślnie, nie chciałam jego śmierci i nie planowałam tego, jednak wtedy… to była jedyna możliwość bym uchroniła siebie i dzieci - odpowiedziała już spokojniej, choć w jej głosie wyraźna była nuta zdenerwowania i szczerego żalu za swój czyn.
– Dzieci? Czy w domu przebywał jeszcze ktoś oprócz pani i Alsephine Riddle? - wszyscy oczekiwali z niecierpliwością odpowiedzi Hermiony. Od kiedy weszła na wokandę by rozpocząć swoje zeznania wszyscy czuli się bardzo zaaferowani. Nie spodziewali się bowiem takich rewelacji. Prasa będzie miała niesamowitą pożywkę na pierwsze strony jutrzejszych wydań.
– Nie do końca - odpowiedziała, jednak widząc niezrozumienie i srogą minę głównego sędziego, szybko dodała - jestem w pierwszym miesiącu ciąży. Broniłam siebie, Alse, ale również mojego nienarodzonego jeszcze dziecka. Na sali, zapadła głucha cisza, a na większości twarzy malowało się niedowierzanie i ogromny szok.
– Czy ojcem był Ronald Weasley? - padło pytanie, którego oczywiście się spodziewała.
– Nie, jestem tego pewna. Ronald nie mógł być ojcem mojego dziecka, od dawna bowiem nasze pożycie małżeńskie nie istniało, a my byliśmy w trakcie rozwodu. Ojcem mojego dziecka jest Draco Malfoy - po tej informacji, na sali sądowej słychać było tylko skrobanie samopiszących piór dziennikarzy i klawiszy magicznej maszyny do pisania protokolanta. Wiele szczęk zaś wylądowało na posadzce. Już sama wieść o ciąży Hermiony była dla wielu osób zaskoczeniem, a fakt, że była w niej z Draco Malfoy’em dla wielu był nie do przyjęcia.
– Panie Malfoy, czy wiedział pan o tym i czy potwierdza, że to pana dziecko? - minister po długiej chwili ciszy, zreflektował się, że powinien dalej prowadzić rozprawę. Zwrócił się bezpośrednio do oskarżonego.
– Tak, Hermiona niedawno mi przekazała tą wiadomość - odpowiedział spokojnie, a kobieta aż zadrżała słysząc swoje imię. Do tej pory nie zwracał się do niej inaczej niż Granger. Na jej twarzy pojawił się mimowolnie lekki, ciepły uśmiech.
– W tym momencie chcielibyśmy prosić o ukazanie pierwszego dowodu, którym będą wspomnienia pana Blaise Zabiniego i Alsephine Riddle - głos zabrała Dafne. Neville podszedł w stronę nawy sędziowskiej podając Harry’emu dwie małe fiolki, które zawierały owe wspomnienia.
– Zarządzamy przerwę w rozprawie na zapoznanie się z dowodami. Świadkowie oraz oskarżony proszę o pozostanie na sali rozpraw - wydał polecenie przewodniczący. Grupa sędziów wstała ze swoich miejsc, w tym Harry. Wszyscy udali się do bocznego wyjścia, do przyległej sali gdzie spokojne obejrzą wspomnienia.
*
Czuła jego wzrok na sobie, również nie mogła oderwać oczu od niego. Starała się wyczuć jego emocje, jednak nie potrafiła tego zrobić. Jego osoba nadal była dla niej wielką zagadką. Siedział dumnie wyprostowany, a na twarzy miał niemal bezemocjonalną maskę, którą tak często przybierał. Czy ich dziecko będzie właśnie takie jak on? Wywarzone, spokojnie w tak trudnych sytuacjach? Czy jednak będzie kierować się tak jak ona emocjami i empatią?
Myślała o tym czy urodzi uroczą dziewczynkę o pięknych brązowych lokach i ciemnych oczach, a może syna o przenikliwym spojrzeniu jak u jego ojca? Wiedziała jedno, co by nie było będzie kochać to dziecko najbardziej na świecie i zrobi wszystko by wychować je na dobrego człowieka.
Przerzuciła spojrzenie na Elenę Umbridge. Wiedziała, że jej kolej w tej rozprawie jeszcze przyjdzie. Bała się co ta kobieta będzie w stanie powiedzieć i jak im zaszkodzić. Spodziewała się, że jest zdolna do wszystkiego, jednak nie chciała myśleć pesymistycznie i wierzyć w to, że naprawdę odważy się zniszczyć całe ich życie. Widziała jej piękną, lecz zamyśloną twarz. Elena wyglądała jakby coś mocno kalkulowała, coś bardzo zajmowało jej myśli. Co jakiś czas spoglądała na Draco z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
W tym samym czasie w małej sali, obok głównej gdzie wszyscy oczekiwali w napięciu wznowienia rozprawy, kilku sędziów z Wizengamotu nurkowało w myślodsiewni by wydobyć dowody na winę lub jej brak u Draco Malfoy’a.
– To naprawdę nie on… - skonsternowany minister usiadł na krześle, które stało obok. Spojrzał na swojego zastępcę, później przeniósł spojrzenie na najwyższego maga.
– To nie on - potwierdził Harry Potter - co zrobimy w sprawie Hermiony? Oskarżymy ją? - zapytał, a w jego oczach krył się strach. Nie wyobrażał sobie, by jego przyjaciółka choćby minutę spędziła w celi Azkabanu.
– Musimy, jednak jest dużo czynników łagodzących. Być może wystarczy zawieszenie wyroku w postaci nadzoru ministerstwa - gdybał Kinglsey podnosząc się z krzesełka.
– To chyba najlepsze rozwiązanie. Do tej pory była przykładnym obywatelem, zasłużonym członkiem Zakonu Feniksa i Gwardii Dumbledore. Dopuściła się czynu niewybaczalnego, jednak Ronald Weasley nie był w tym bez winy. To jednak rozważania na dalszy plan. Musimy postanowić co zrobimy z panem Malfoy’em. Zapoznałbym się jeszcze z obserwacjami niezależnego magopsychiatry Eleny Umbridge i wtedy zdecydujemy - wygłosił swoje obserwacje najwyższy mag. Ruszył do drzwi, które się przed nimi otworzyły, a najwyższy Wizengamott powrócił na główną salę. Szepty, które roznosiły się w pomieszczeniu nagle ucichły i wszyscy spoglądali z zainteresowaniem na urzędników.
– Dowód w postaci wspomnień zostaje uznany w sprawie. Wzywam na świadka Elenę Umbridge, która będzie zamykać swoją opinią przesłuchania, mamy wystarczająco materiału - oznajmił minister, a na wielu twarzach pojawiło się oburzenie. Mieli przecież jeszcze tylu, ważnych świadków, którzy mogli swoimi zeznaniami zmienić wyrok.
– Ministrze, nie przesłuchaliśmy jeszcze państwa Weasley oraz samej Alsephine Riddle - uwagę głośno wyraził Neville Longbottom wychodząc z nawy obrony.
– Panie Longbottom, wiemy kogo jeszcze nie przesłuchiwaliśmy. Materiał, który dostarczyli nam dotychczasowi świadkowie jest wystarczający byśmy mogli podejść do głosowania wyroku w tej sprawie - twardo oznajmił minister, w czasie gdy Elena zajęła już swoje miejsce.
– Proszę się przedstawić
– Elena Babette Umbridge - miękko odpowiedziała kobieta, w czasie rozprawy miała czas by przemyśleć swoje zeznania. Doskonale już wiedziała w jaką stronę je pokieruje.
– Kiedy i gdzie się pani urodziła?
– 15 styczeń 1980 roku w Paryżu
– Status krwi?
– Czysta - odpowiedziała nadal utrzymując spokój. Siedziała prosto jak na arystokratkę przystało. Długie włosy zaplotła w grubego, efektownego warkocza, który opadał na jedno ramię, a jej bordowa garsonka dodawała kobiecie powagi i elegancki, podkreślając urodę.
– Proszę o pani obserwacje pacjenta Draco Malfoy’a - dodał minister, a wszyscy czekali z niecierpliwością na to co kobieta powie.
– Z moich obserwacji wynika, że Draco Malfoy nie zagraża społeczeństwu, nie jest agresywny, a jego zachowanie wróciło do względnej normy. Pozostał sobą, jednak jest w stanie normalnie, samodzielnie uczestniczyć w życiu społecznym. Przestał izolować się od ludzi, zaczął wyrażać swoje myśli i przede wszystkim zaczął myśleć o innych ludziach, nie tylko o sobie, o czym może świadczyć fakt, że chcąc bronić kobiety, na której zaczęło mu zależeć, dzisiaj siedzi na miejscu oskarżonego - Hermiona słysząc słowa Eleny Umbridge musiała wyglądać jak nawiedzona. Oczy miała szeroko otwarte, a usta rozdziawione w szoku. Nie spodziewała się takiej opinii od niej. Spojrzała na Draco, który z uniesioną brwią obserwował z Elenę. Widać było, że rownież był zaskoczony.
– A co może pani powiedzieć o poprzednim przestępstwie, które bez wątpienia popełnił? Na nie mamy niezbite dowody - minister spoglądał na świadka z uwagą. Panna Umbridge spojrzała na Malfoy’a, a ich wzrok się skrzyżował.
– Cóż, matka była dla niego najważniejsza na świecie, musiał mieć ogromny powód by pozbawić ją życia. Nie zrobił tego w bestialski sposób, co oczywiście nie umniejsza zła czynowi, który popełnił, jednak ogromny dysonans między morderstwem ojca, a matki, świadczy o tym, że inaczej postrzegał ten czyn wobec niej. Był on trudniejszy do zrealizowania.
– Tutaj chcielibyśmy się wtrącić. Ministrze, mamy bardzo ważny dowód rzeczowy, wprost ze skrytki Narcyzy Malfoy w Gringottcie. Wcześniej nie mogliśmy go przedstawić bowiem nie wiedzieliśmy, że została założona na jej panieńskie nazwisko, Black - Neville ponownie pojawił się przed nawą sędziowską i podał ministrowi czarną kopertę. Doskonale znaną Hermionie z wyglądu, jednak pojęcia nie miała, tak jak inni zebrani, co się w niej kryje. Draco również spoglądał na przedmiot w rękach Shacklebolt’a ze zmarszczonymi brwiami. Trudno było powiedzieć czy wie co znajduje się w kopercie. Minister sięgnął po swoją różdżkę i rzucił jakiś czar na list, jednak nic się nie wydarzyło. Nachylił się w stronę naczelnego maga, następnie w stronę Harry’ego. Szeptali coś pomiędzy sobą.
– Jest na nią rzucony czar zabezpieczający. Może go złamać jedynie ktoś z krwią Blacków w żyłach - oznajmił w końcu czarnoskóry urzędnik - Panie Malfoy, czy domyśla się pan jaki czar mogła rzucić Narcyza? - wszyscy zwrócili wzrok w stronę blondyna. Ten przez dłuższy czas milczał zastanawiając się. Znał kilka czarów rodowych, jednak wszystkie były używane bardziej ze strony rodu Lucjusza. W końcu jednak go olśniło. Był niemal pewny tego jakiego czaru użyła jego matka. Skinął lekko głową.
– Tak - odpowiedział krótko - minister czarem lewitującym przysłał kopertę wprost w ręce więźnia.
– Panie Malfoy, dostanie pan do rąk różdżkę aurorską. Proszę nie próbować żadnych sztuczek, będzie pan na celowniku sześciu z moich ludzi, a ponadto na salę sądową jest rzucone zaklęcie, które nie pozwala używać tu czarnej magii i zaklęć niewybaczalnych. Czy zrozumiał pan? - minister spoglądał na niego twardo. Wierzył w tego chłopaka, naprawdę chciał móc go uniewinnić.
– Rozumiem - kolejne krótkie stwierdzenie. Kingsley skinął głową na aurora, który stał po lewej stronie Draco. Wyjął różdżkę zza paska i podał ją niepewnie Malfoy’owi, który obrócił ją w palcach. Była zupełnie inna od jego różdżki, dłuższa i bardziej giętka, miała też inny rdzeń. Jednak mimo wszystko od razu poczuł jak magia przez niego przepływa. Przez chwilę spoglądał na list, a wszyscy zebrani niemal wstrzymali oddechy, jakby sam fakt, że oddychają, miał sprawić, że Draco Malfoy ich zabije.
– Aperi ad verum* - szepnął mężczyzna, a czarna koperta otworzyła się imitując małą mgiełkę tego samego koloru. Otwarty list wysłał w ręce ministra, a następnie oddał różdżkę aurorowi, od którego ją dostał. Ten szybko ją schował.
– Potrzebujemy chwili na zapoznanie się z dowodami. Prosimy o ciszę na sali - odezwał się ponownie Shacklebolt i jako pierwszy zaczął przeglądać zawartość koperty. Neville i Dafne spoglądali na siebie niepewnie, mieli głęboką nadzieję, że trafili, że naprawdę jest tam coś ważnego, co może pomóc w obronie Draco. W końcu sama Narcyza Mafloy na łożku śmierci nakazała mu pamiętać o tej kopercie, mówiąc, że ona go uratuje. Widzieli jak dokumenty jeden po drugim wędrowały z rąk do rąk, krążąc wśród członków Wizengamottu. Niektórzy kiwali potakująco głowami, zapoznając się z treścią, a mężczyźni z dłuższymi brodami głaskali je w zamyśleniu. Napięcie na sali było odczuwalne niemal namacalnie. Jakby przezroczysta maź spływała po każdym z osobna i oblepiała ich, sprawiając, że nie są w stanie się ruszyć, a prawie, że oddychać. W końcu pergaminy wróciły w ręce Kingsley’a.
– Dobrze. Rada Wizengamottu jest gotowa do obrad. Zarządzamy pół godziny przerwy na naradę w sprawie wyroku - oznajmił czarnoskóry i wstał z zajmowanego miejsca. Wraz z nim pozostali członkowie składu sędziowskiego i wymaszerowali z sali sądowej znikając za bocznymi drzwiami. Reszta widowni na polecenie strażnika mogła opuścić salę sądową.
*
– Dobrze, po przedstawionych dowodach mamy dwa wyjścia. Skazać Draco Malfoy’a, za zabicie Narcyzy i Lucjusza Malfoy’ów, a uniewinnić za morderstwo Ronalda Weasley’a, którego bez wątpienia nie popełnił i zesłać go do Azkabanu lub zdecydować się na wyrok w zawieszeniu. Proszę przemyśleć za i przeciw, za pięć minut rozpoczniemy argumentację, a za piętnaście do dwudziestu głosowanie - oznajmił przewodniczący, minister magii. Każdy z członków Wizengamottu znalazł sobie miejsce przy wyczarowanym, dużym, okrągłym stole. Przed nimi leżały wszystkie zebrane dowody: zeznania świadków, raport ze wspomnień, które zobaczyli oraz dokumenty z koperty Narcyzy Malfoy.
W rzeczy samej, dowody okazały się działać bardzo łagodząco w sprawie Draco. Jego matka zachowała w swojej skrytce kopię umowy między nią, a Lucjuszem, że nigdy nie będzie mogła zdradzić tego, że rzucił na nią klątwę przynależności, bez jej zgody. W dawnych czasach, czar ten funkcjonował w małżeństwach czystych rodów, by podkreślić moc uczuć i wagę miłości, dwójki kochanków. Gdy jeden z nich odchodził na tamten świat, za sprawą klątwy, drugi szedł wraz z nim. Nie opuszczali swojego boku nawet po śmierci. Lucjusz jednak zmodyfikował czar tak, by jego żona była mu w pełni podległa. Klątwa raniła ją fizycznie za każdym razem gdy choćby źle pomyślała o swoim mężu, a już tym bardziej gdyby śmiała powiedzieć coś nieprzychylnego na jego temat w towarzystwie. Lucjusz był sprytny, wiedział, że za użycie tak czarnej magii wylądowałby w Azkabanie, toteż zmusił żonę by podpisali pakt krwi. Jej siostra Andromeda domyśliła się prawdy, przyszła do młodszej siostry by wykrzyczeć jej jak głupia była poświęcając własne życie. Andy, jak pieszczotliwie lubiła nazywać ją Narcyza, przez te wszystkie lata poszukiwała przeciwzaklęcia na parszywy urok. Niestety, kłótnię sióstr usłyszał nastoletni syn Narcyzy. Draco nie mógł uwierzyć w bezwzględność ojca. To wtedy do niego dotarło jakim potworem jest Lucjusz i zrozumiał, że dokładnie to samo chce zrobić z nim. Oddając na służbę Czarnego Pana, pchając w paszczę nieugiętego węża, pochłaniającego jego duszę i wszelkie pozytywne emocje. To dlatego tak bardzo nie pasowała mu Astoria, bowiem ona była dobra i tym dobrem zarażała jego syna.
Draco również poświęcił młodość i lata po Hogwarcie by poszukiwać ratunku dla matki, a jego narzeczona cały czas go w tym wspierała. Astoria była na tropie złamania klątwy, to wtedy ostatecznie postanowił się jej pozbyć, pod pozorem, iż nie nadawała się dla jego syna. A jego syn wymierzył swoją własną sprawiedliwość, wiedząc już jaką gnidą był jego ojciec. Taki człowiek jak Lucjusz nie zasługiwał nawet na Azkaban. To by był akt łaski dla niego.
Młody Malfoy pamiętał dzień, w którym jego matka poprosiła go o złożenie wieczystej przysięgi. Zrobiłby dla niej wszystko, więc przyrzeczenie iż spełni jej ostatnią wolę było dla niego czymś oczywistym. Narcyza wzięła go na popołudniowy spacer podczas przerwy wiosennej, po ich ogrodach. Napawała się lekkim słońcem i pięknem jej kwiatów, które z uwielbieniem pielęgnowała każdego dnia. Mało kiedy korzystała z pomocy ogrodników, bowiem lubiła osobiście doglądać ukochanych roślin. To wtedy zapytała jak wiele jedyny syn byłby w stanie dla niej zrobić. Gdy usłyszała z ust pierworodnego, krótkie „wszystko matko”, poprosiła o wieczystą przysięgę, której treść została dziś przedstawiona w Wizengamottcie. Tak naprawdę Draco Malfoy nie miał wyboru. Życie jego i tak umierającej matki lub jego własne.
– Gotowi do głosowania? - głos Kingsley’a rozbrzmiał w sali. Widział, że wiele osób skinęło potwierdzająco głowami - kto jest za skazaniem Draco Malfoy’a na Azkaban niech teraz podniesie swoją prawą rękę - obserwował jak ręce członków składu sędziowskiego się unoszą. Przeliczył ile ich było, a wynik zapisał na pustym pergaminie, który przed nim spoczywał - kto z was jest za wyrokiem w zawieszeniu? - kolejny raz ręce sędziów powędrowały w górę, a minister zapisał ich ilość.
– Czy ktoś wstrzymał się od głosowania? - dopytał spoglądając krótko na każdego z obecnych - a czy ktoś ma jakieś obiekcje co do wyniku głosowania? - czekał aż ktoś wyrazi swoje uwagi.
– Uważam, że morderstwo to morderstwo, jeśli go oczyścimy z zarzutów to prasa zaraz nas opluje jadem, że mordercom pozwalamy chodzić wolno po ulicach - odezwała się jakaś starsza czarownica, była niższej rangi ministrem w departamencie przestrzegania prawa.
– Nie uniewinniamy go tylko dajemy wyrok w zawieszeniu, to różnica. Jeśli złamie warunki zawieszenia wyroku bezwzględnie trafi do Azkabanu bezpośrednio pod pocałunek dementora - odpowiedział jej inny urzędnik, siedzący kilka krzeseł na prawo, od niej.
– To młody chłopak doświadczony przez życie i zniszczony przez ojca potwora, myślę, że zabójstwo Lucjusza było popełnione w afekcie, o czym w swoim obszernym raporcie wspomina Hermiona Weasley.
– A czy tej kobiecie można wierzyć w jej raporty? W końcu zrobiła sobie z nim dziecko! - oburzyła się ta sama urzędniczka.
– Właśnie, dziecko. To kolejna przesłanka by dostał szansę. Być może to właśnie jest jego druga szansa na normalne życie, rodzinę, którą w tragicznych okolicznościach utracił -dodał mężczyzna z siwą brodą siedzący niedaleko wcześniej wypowiadającego się jegomościa.
– Zgadzam się kolego - dodał jeszcze inny.
– Wspomnicie moje słowa, jak zamorduje tę mugolaczkę i nie daj Merlinie ich dziecko - westchnęła czarownica i umilkła jak wszyscy.
– Czas wydać ostateczny wyrok - oznajmił Kingsley Shacklebolt, który do tej pory w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań swoich ministrów. Wstał od stołu obrad, a koledzy uczynili to samo.
Sala była już pełna, gdy skład Wizengamottu powrócił na nią by wydać swój werdykt. Wszyscy wstali ze swoich miejsc, czekając aż sędziowie zajmą swoje, dopiero na polecenie ministra ponownie je zajęli.
– Wizengamott po obradach w sprawie numer 20210, w której oskarżonym jest Draco Lucjusz Malfoy wydaje wyrok. Oskarżony zostaje oczyszczony z zarzutu zabójstwa Ronalda Biliusa Weasley’a - głębokie oddechy ulgi, szepty i oburzenia przebiegły po sali - Spokój! Proszę o spokój! - podniósł głos minister - kontynuując wydanie wyroku. Draco Lucjusz Malfoy zostaje uznany winnym zabójstwa Lucjusza i Narcyzy Malfoy’ów - Hermiona zamarła. Jej odrętwiałe ciało nie było w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Czuła, że z jej oczu zaczynają kapać łzy, a drobne ramię jej przyjaciółki oplata ją mocno. Ginny sama wyglądała na zdruzgotaną dalszą częścią wyroku. Blaise i Teodore niemal wybiegli z nawy dla świadków, jednak zostali powstrzymani przez Neville, który również miał na twarzy wyraz ogromnego niezrozumienia. Przecież było tyle okoliczności łagodzących, tyle dowodów… spojrzał w bok na Dafne, która zbladła i miał wrażenie, że ledwo stała na miękkich nogach. Nawet państwo Weasley nie wyglądali na usatysfakcjonowanych wyrokiem, który właśnie zapadł. Prasa już pisała obszerne notatki do artykułów na pierwszą stronę, które już jutro pojawią się w całym magicznym świecie. Flashe aparatów migały przed oczami, a oni wszyscy czuli się jak w najgorszym koszmarze. Jedynie Draco wyglądał na niewzruszonego. Jego marsowa mina była bez skazy. Siedział wyprostowany, wpatrzony w jeden punkt. W Hermionę Granger. W jego Hermionę. Patrzył na nią intensywnie, jakby chciał zapamiętać każdy, najdrobniejszy szczegół jej wyglądu. Będzie go odtwarzać niczym mugolski film w zapętleniu - Cisza! Spokój! - ryknął Kingsley bowiem coraz głośniejsze dźwięki oburzenia, niezrozumienia, a czasem nawet radości przechodziły przez salę - skład sędziowski orzekł niejednomyślnie, jednak na korzyść oskarżonego, że swój wyrok będzie odbywał w zawieszeniu. Oskarżonemu przez okres pięciu lat nie wolno opuszczać Wielkiej Brytanii. Różdżka oskarżonego będzie miała na sobie namiar, a codzienne raporty o rzuconych nią czarach będą spływać bezpośrednio do mnie. Dodatkowo Draco Lucjusz Malfoy będzie pod stałą obserwacją ze strony ministerstwa. Czy wyrok jest dla pana zrozumiały panie Malfoy? - ostatnie zdanie było ledwo słyszalne bowiem na sali wszyscy wybuchli już okrzykami szczęścia, nieopisanej ulgi i radości. Draco kiwnął twierdząco głową, a z jego nóg i rąk zniknęły krępujące kajdany. Ledwo się to stało, a poczuł, że coś z impetem na niego wpada. To Hermiona, która nie wytrzymała już emocji, rzuciła mu się na szyję. Mocno przytulił ją do siebie, jakby miał to robić po raz ostatni, choć podświadomość mówiła mu, że teraz będzie to jego codzienność.
– Jestem tu skarbie, wszystko już w porządku - szeptał do jej ucha uspokajająco, a ona drżała w jego ramionach w szlochu, który z rozpaczy zamienił się w łzy szczęścia. Kątem oka widział jak reszta przyjaciół również wiwatuje i wymienia radosne uściski. Był niemal wolnym człowiekiem. Nigdy nie przypuszczał, że wolność będzie tak go cieszyć.
– Hermiono - usłyszeli obok siebie głos Kingsley’a. Kobieta odsunęła się od Draco i stanęła blisko niego ocierając łzy z twarzy.
– Tak? - zapytała niepewnie. Wiedziała, że jeszcze ją czeka wymierzenie kary.
– Wiemy, że to ty zabiłaś Ronalda, jednak mając ogląd całej sytuacji orzekliśmy, że działałaś w obronie własnej i osób trzecich. Twoja kara również będzie w zawieszeniu, na podobnych warunkach co Draco, jednak ty nie będziesz mogła opuścić kraju tylko przez rok - oznajmił minister, a ona z wybuchu kolejnej fali szczęścia rzuciła mu się na szyję.
– Dziękuję Kingsley - szepnęła do mężczyzny, który lekko ją objął. Puścił ją z objęć i odszedł, a ona przez chwilę stała jakby wszystko jeszcze do niej nie dotarła. Zaraz jednak pisnęła radośnie z radości, która się w niej kumulowała i ponownie rzuciła się w otwarte ramiona Draco. To była jej prywatna definicja szczęścia od dzisiaj. Jego ciepłe, silne i bezpieczne ramiona.
– Kocham Cię Draco - wyznała szeptem.
– A ja Ciebie Hermiono - odpowiedział miękko - Ciebie i nasze dziecko i tak, Hyperion to piękne imię dla syna, jednak jeśli trafi nam się córka to ja wybieram imię! - dodał z radosnym śmiechem. Poczuli jak coś na nich napiera, a zaraz inne ramiona na sobie. To ich przyjaciele złączyli się z nimi w grupowym uścisku. Tak, to zdecydowanie była ich definicja szczęścia.
Comments