top of page

Day 2

Zrobienie makijażu było trudniejsze, jak zawsze „dzień po”. Wczoraj siniaki były mniej widoczne. Fioletowo-żółte kolory zanikały na jej twarzy, ustępując miejsca opuchliźnie, z którą potrafiła sobie poradzić. Niestety dzisiaj wszystko wróciło. Sięgnęła po najbardziej kryjące kosmetyki dokładnie nakładając je na twarz i rozprowadzając tak by dość gruba warstwa pokrywała ślady jej małżeńskiej porażki. Pod zmęczone oczy nałożyła jak zawsze sporą ilość korektora i utrwaliła wszystko za pomocą pudru. Pozostała jej zabawa w konturowanie, by jeszcze bardziej odwrócić uwagę od dramatu, który krył się pod maską. Starała się być silna. Będąc psychiatrą miała świadomość, że jej mąż znęca się nad nią fizycznie i psychicznie, ale wiedziała też, że w stu procentach uzależnił ją od siebie. Nawet gdyby uciekła, nie miała gdzie iść. To on miał w garści cały ich majątek. Fakt, że należeli do tej słynnej, złotej trójki wcale nie pomagał. Media rozpływały się nad ich wspaniałością nawet tyle lat po wojnie. Byli zdecydowanie częściej obserwowani niż reszta weteranów wojennych. Każdy prawnik trząsł tyłkiem przed wzięciem ich sprawy rozwodowej. Była uziemiona. Wiedziała, że jej ucieczka od męża musi być bardzo przemyślana, bowiem będzie miała tylko jedną próbę. Jak już się zdecyduje, będzie musiała zniknąć na zawsze. Tak, by nigdy jej nie odnalazł. Formalnie będzie mogła być jego żoną, ma to w nosie. Jedyne o czym marzy Hermiona Granger to święty spokój i twarz bez siniaków. Dlatego skrzętnie ukrywa każdy galeon, który zostanie jej z zakupów czy który znajdzie w kieszeniach Rona, po jego nocnych eskapadach. Wiedziała, że Ronald zdradza ją i korzysta z dobrodziejstw pań lekkich obyczajów, jednak spływało to po niej, póki mogła znaleźć w kieszeniach spodni, które rzucał byle gdzie, gdy zataczał się do ich małżeńskiej sypialni, tak cenne dla niej pieniądze. Na jej szczęście Ron nigdy nie pamiętał ile monet znajdowało się w jego kieszeniach, a oszczędności Hermiony były bezpieczne u osoby, u której Ron nigdy nie szukałby swojej żony. Dzięki temu już niebawem będzie mogła uciec z piekła, które miało być jej niebem. Teraz jednak wróciła do rzeczywistości. Skończyła makijaż by dokończyć resztę szykowania się i w pośpiechu wbiec do kominka.

Wyszła w przestronnym holu. Jasnym i sprawiającym wrażenie sterylnego. Odbiła swoją kartę przy szklanych drzwiach by dostać się do części dla personelu. Minęła pomieszczenie dla uzdrowicieli i kilku strażników w drodze do pokoju na drzwiach, którego zdążyła zawisnąć plakietka z napisem „D.Malfoy - podwójne zabójstwo”. Nim weszła zapukała do drzwi. Kobieta od zawsze uważała, że pacjentów trzeba traktować jak normalnych ludzi, miała poczucie, że należy im się minimum prywatności. Albo jej złudzenie. Westchnęła głośno nie słysząc zaproszenia i nacisnęła klamkę. Draco Malfoy siedział na swoim łóżku, w reku trzymał książkę, którą z zainteresowaniem czytał. To jedyna rozrywka jaką zyskał po przeprowadzce do instytutu, ale lepsze to niż nic. Dosyć miał wgapiania się w biel pomieszczenia, a leki i eliksiry, które były mu podawane przyprawiały go o mdłości. Starał się zrobić wszystko by o tym nie myśleć, by skupić się na czymkolwiek innym. Dostał książkę od jednej z uzdrowicielek. Rzucił się na nią niczym Granger na „Historię Hogwartu” po każdym powrocie do zamku.

– Cześć Draco - dzisiaj mężczyzna wyczuł, że jej głos jest bardziej zmartwiony niż zwykle. Nie brzmiał słodyczą i determinacją. Zerknął na nią znad kartek. Dnia dzisiejszego Hermiona Granger sama wyglądała jakby potrzebowała pomocy. Mimo iż ubrana była schludnie, elegancko i z klasą godną arystokratki czystej krwi, coś w jej postawie sprawiało, że przypominała mu tę jedenastolatkę, którą pierwszy raz wyzwał od szlam, a nie poważną panią psychiatrę.

Draco zagiął lekko górny róg strony, by zamknąć książkę i odłożyć ją na bok. Usiadł na skraju łóżka, a jego kajdanki zabrzęczały głośno i nieprzyjemnie. Od tej pory siedząc na przeciwko kobiety cały czas się jej przyglądał, obserwował najmniejszy ruch jej mięśni. Ona zaś obserwowała jego i od razu jej umysł odnotował, że kajdany ranią mężczyznę, jakby siłował się z nimi. Jego nadgarstki były obtarte, miejscami umorusane zaschniętą krwią.

– Nie próbuj, nie uda ci się, a jedynie się skrzywdzisz - mimo wszystko w jej głosie jak zwykle słyszał troskę i pouczenie, jakby rozmawiała z małym, niesfornym chłopcem, a nie z byłym śmierciożercą i mordercą własnej rodziny. Była dla niego ciekawą zagadką. Przyjrzał jej się bardziej. Mógł dzięki temu dostrzec, że jej twarz szpecą świeże rany przykryte odpowiednim makijażem. Nie miał już złudzeń, Weasley ją katował. Ale dlaczego na to pozwalała? Przecież była najmądrzejszą i najzdolniejszą czarownicą w obecnym świecie. Dlaczego go po prostu nie pokona? Albo najzwyczajniej w świecie, nie rozwiedzie się z nim. Draco nie byłby sobą, gdyby nie spróbował. Niczym wąż podstępnie, lecz po cichu, niezauważenie, krok po kroku wślizgiwał się do jej umysłu. Był mistrzem legilimencji i oklumencji od szóstego roku w Hogwarcie, co często wykorzystywał. Chwała ci Bellatrix za tą jedyną umiejętność, którą mu przekazałaś. Mężczyzna pamiętał nauki z ciotką. Były najgorszą rzeczą jaką musiał w tamtym czasie przechodzić. Bella nie była subtelna i cierpliwa, a sposób przekazywania przez nią wiedzy pozostawiał wiele do życzenia. Kobieta po prostu bez ostrzeżenia, gwałtownie wbijała się do głowy, niczym wirus pustoszyła myśli i wspomnienia, przyprawiała o nieznane do tej pory emocje, a później zostawiała cię na minutę czy dwie, by rozpocząć swoje tortury od początku. W kółko i w kółko. Póki młody dziedzic sam nie nauczył się blokować jej ataków. Zajęło mu to 14 dni. 14 dni tortur. Błąd Granger był ewidentny, nie spodziewała się, że Malfoy będzie stosować jakiekolwiek sztuczki, być może nie wiedziała, że jej pacjent jest tak biegły w legilimencji.


– Ron spokojnie, byłam u Pansy i Harry’ego - automatycznie rękoma zakrywała twarz, jak osoba, która chce się obronić przed atakiem.

– Gówno mnie to interesuje, masz być na czas. Mam mieć zrobiony obiad i posprzątany ten burdel! - ryknął na nią, że mimowolnie skuliła się jeszcze bardziej w sobie. Poczuła rękę męża na głowie, szarpnął mocno, że aż pisnęła z bólu - zrozumiałaś?! - wysyczał tuż przy jej twarzy. Mogła poczuć maleńkie kropelki jego śliny, opadające na jej twarz, tak blisko był. Gdy pierwszy raz jego pięść zderzyła się z jej policzkiem była zbyt zaskoczona by zareagować, za drugim razem była już po prostu zamroczona.


*


Usłyszała hałas w holu. Na początku zrywała się przerażona, teraz wiedziała już, że te dźwięki świadczą o powrocie jej męża. Skuliła się bardziej na skraju łóżka udając, że śpi. Wiedziała już bowiem, że nie powinna wchodzić mu w drogę, próbować pomagać. Za każdym razem, gdy plątała się pod jego nogami, obrywała. Dlatego teraz czekała aż Ron sam wtoczy się do sypialni. Zaśnie maksymalnie w ciągu pięciu minut, a wtedy ona wstanie.


Wstrzymała oddech słysząc jak Ronald obija się o framugę ich sypialni. Przeklął pod nosem szarpiąc się z koszulą. Rzucił ją na środek pokoju, pozostając w samych bokserkach i skarpetkach, których nie miał siły ściągnąć. Byłoby to niebezpiecznym ruchem. Klapnął na miejsce obok niej i tak jak przewidziała, nie minęło pięć minut, a on chrapał głośno oddychając przez buzię. Cicho wyślizgnęła się z łóżka skradając się drogą, którą przebył jej mąż. Zbierała po drodze jego rzeczy, gdyż za bałagan również mogła zostać pobita z samego rana. Złożyła rzuconą byle jak koszulę, zabrała krawat i marynarkę ze schodów, z kieszeni której wydobyła kilkanaście galeonów. W holu tuż przy wejściu znalazła jeszcze spodnie, gdzie Ron miał, jak dla niej, małą fortunę. Zabrała wszystko, zostawiając jedynie najdrobniejsze monety, ubrania złożyła i położyła na podnóżku łóżka. Fortunę, którą zebrała tej nocy włożyła do małego woreczka, nie pisząc żadnego listu przywiązała sakiewkę do nóżki sowy, którą trzymali z Ronaldem w gabinecie. Wyszeptała adres i spoglądała chwilę jak sówka znika na horyzoncie. Do łóżka wróciła jakby z ulgą i trochę szczęśliwsza.


Draco z powagą spoglądał w jej ciemne oczy. Teraz już rozumiał, ona nie była bierna, ona jak zawsze mądrze, przygotowywała się do sytuacji, w której się znalazła. Musiał przyznać sam przed sobą, że nabrał szacunku do jej osoby, którego niestety nie miał przez wiele lat. Wstał ze swojego miejsca i stanął tuż nad nią, kobieta spojrzała na niego z niezrozumieniem w oczach, mógł też zauważyć nutę strachu, jakby miał ją skrzywdzić, co ku jego zaskoczeniu, zakuło w jego ego. Wskazał głową na drzwi wyjściowe, a ona przypomniała sobie o wczorajszym zapewnieniu o spacerze. Wstała wyciągając różdżkę. Usunęła z jego rąk i nóg kajdany, jednym, szybkim zaklęciem uleczyła rany i rzuciła jeszcze kilka skomplikowanych formuł, których nie znał.

– Nie możesz odejść ode mnie dalej niż na metr, masz na sobie namiar więc nawet jeśli spróbujesz uciec, znajdziemy cię wszędzie. Jeśli oddalisz się, zaczniesz powoli tracić siły i itak nie będziesz zdolny do ucieczki - wyjaśniła spokojnie jakby tłumaczyła mu skomplikowane zadanie z transmutacji. Nie zrobił sobie z tego wiele i od razu ruszył do wyjścia, czuł jej obecność za plecami więc nie obawiał się. Otworzył drzwi, by niczym gentlemen przepuścić ją przodem. Korytarzem ruszyli ramię w ramię do ogrodu różanego, gdzie spędzili kolejne dwie godziny w ciszy. Dla niej w spokoju, dla niego w melancholii. Bowiem pierwszy raz od trzech lat zobaczył świat zewnętrzny. Doświadczył świeżego powietrza, ciepła promieni słonecznych i chłodu wiatru. Tęsknił.


*


Do domu wracała niechętnie póki nie przypomniała sobie, że dzisiaj jest piątek. Ma spokój. Ron na pewno pójdzie w miasto jak co weekend. Odwiedzi klub za klubem, by później skończyć nad ranem w hotelowym łóżku z nieznajomą blondynką. Wróci dopiero w sobotnie południe tłumacząc się, że Harry dał mu nocną akcję lub w ogóle nic nie mówiąc, bo przecież to nie jej sprawa.

W duchu podziękowała przyjacielowi, że nauczył kiedyś Ginny użytkowania niektórych sprzętów mugolskich. Dzięki temu ruda od dawna posiadała telefon i mogły się kontaktować prościej, częściej, szczególnie w tych kryzysowych sytuacjach. Dzisiaj nie było kryzysowej sytuacji. Młoda kobieta chciała po prostu wykorzystać wolny czas by spędzić go z przyjaciółką. Mimo problemów małżeńskich z jej bratem, ją kochała całym sercem. Wiedziała, że jej teściowa, tak jak Ginny potrafiła płakać po nocach nad głupotą Ronalda.

Ginny, dzisiaj piątek. Wpadniesz około 19:00?” Napisała krótką wiadomość i praktycznie od razu dostała odpowiedź twierdzącą dlatego po jej przeczytaniu z uśmiechem schowała telefon do kieszeni płaszcza. Postanowiła, że wejdzie do mugolskiego sklepu by kupić kilka rzeczy na babski wieczór. Pomyślała by zaprosić jeszcze Pansy i Lunę, z nimi też nie miała czasu spotkać się tak beztrosko. Zawsze krótkie rozmowy telefoniczne czy wymienienie listów sowami. Do Pansy wpadała po pracy niczym wiosenny deszcz, by zdać jej relację z postępów Draco i wychodziła praktycznie tak szybko jak wchodziła. Cieszyła się, że po wojnie Ginny i Harry rozstali się w naprawdę dobrej atmosferze, z perspektywy lekarza widziała, że jej przyjaciele mają bardzo dużą dojrzałość emocjonalną w sobie, dlatego też było to możliwe z ich strony. Dzięki temu, że Ginny nie była zazdrośnicą i nawet potrafiła zakolegować się z nową dziewczyną Pottera, wszystkie tworzyły zgraną paczkę. Teraz Pansy była już szczęśliwą panią Potter, ruda przyszłą panią Zabini, a ona? Ona niebawem zostanie rozwódką, przy dobrych wiatrach.

Wróciła myślami do dzisiejszej sesji terapeutycznej z Draco. Cały czas analizowała jeden punkt. Miała wrażenie, że w pewnym momencie po prostu się wyłączyła, wpadła w tok myśli, których w ogóle nie przywoływała do głowy. Czyżby Malfoy…? Nie… to nie możliwe. Nie śmiałby przecież użyć na niej legilimencji. A może jednak by śmiał? Przecież nie zależało mu na współpracy z nią i dobrej opinii w papierkach, które codziennie skrzętnie wypełniała.

Draco był dla niej dużą zagadką. Pamięta ze szczegółami dzień, w którym ta sprawa została jej przypisana. Siedzieli w gabinecie narad, praktycznie wszyscy uzdrowiciele z dziedziny psychiatrii, gdy do sali wszedł ich ordynator. Był poważny, wyglądał nawet na spiętego, co rzadko mu się zdarzało. Wiedziała już wtedy, że sprawa, z którą przychodzi będzie poważna. To ta sprawa z cyklu życiowych - jeśli ci się w niej powiedzie, ustawisz się do końca życia. Będziesz szanowany w swoim środowisku i zapraszany na wszelkie naukowe konferencje by wyjaśnić ten niesamowity przypadek. O dziwo ona modliła się by ta życiowa sprawa nie trafiła się jej. Choć od zawsze o takiej marzyła. Od kiedy tylko zdała egzaminy na uzdrowiciela i zrobiła specjalizację z najlepszym wynikiem, wiedziała, że będzie dążyć do tego by zająć się naprawdę istotnym przypadkiem praktycznie nie do rozwiązania. Chciała dostać szansę, która pozwoli jej udowodnić, że znajduje się na tym miejscu, na którym powinna. Jednak nie teraz, nie w tym momencie. W tym najgorszym momencie swojego życia. Dlatego siedziała ukryta gdzieś z tyłu. Zmęczona, niewyspana, z twarzą pokrytą grubą warstwą makijażu. W nocy Ron pobił ją niemal do nieprzytomności, gdy dowiedział się, że jest w ciąży. Głupia zapomniała wyrzucić tego cholernego testu. Bił ją póki nie zobaczył krwi, bił tak by poroniła.

Pamiętała jak jej szef przeszedł po sali rozdając każdemu białą teczkę. Bała się ją otworzyć, gdy obserwowała reakcję kolegów, którzy dostali ją przed nią. Jedni byli zaintrygowani, inni przerażeni, niektórzy gdy tylko zobaczyli dane pacjenta odrzucili ją od siebie. Ona chciała być jedną z nich, jednak jej wrodzona, gryfońska ciekawość na to nie pozwoliła.

Imiona i nazwisko: Draco Lucjusz Malfoy

Urodzony: 5 czerwiec 1980

Status społeczny: arystokrata czystej krwi

Rozpoznanie psychiatryczne: zaburzona dusza (psychopatia), brak empatii, manipulacja, wysokie skłonności do użycia leglimencji i oklumencji, silne przekonanie o swojej wyższości.

Przestępstwo: podwójne zabójstwo - rodzice


Kilkukrotnie czytała te krótką metrykę, dalej nawet się nie zagłębiała, nie chciała na ten moment czytać jak do tego doszło. Była w szoku. Malfoy ze szkolnych korytarzy to wredny, cyniczny i ironiczny ślizgon, jednak jak każdy gad, strachliwy i przekonany jedynie o wyższości czystej krwi. Dlaczego zabił Narcyzę, którą przecież bardzo kochał? A i ona zawsze go chroniła. Postawienie tych pytań nie pasowało jej do rozpoznania, gdyż Draco miał uczucia i emocje, nie mógł być psychopatą, choć niewykluczone, że był zaburzony.

– Niestety, Malfoy’a od razu możemy wsadzić do celi śmierci - usłyszała szept Teodora przy swoim uchu. Spojrzała zdumiona na Nott’a, przecież kiedyś się przyjaźnili? Na pewno wiedział o Malfoy’u więcej niż ktokolwiek inny w tej sali. Dlaczego chciał go od razu skazywać na śmierć, bez głębszego rozpoznania?

– Dlaczego? - zapytała nierozumiejący - przecież powinien go ktoś dogłębnie zdiagnozować - dodała przerzucając kartki w teczce jednak na żadnej nie skupiając się dłużej.

– W Mungu już dwunastu próbowało. Żaden nie ma na niego pomysłu więc odesłali go nam. Niestety do Draco nikt nie potrafi dotrzeć - odpowiedział spokojnie, choć było słuchać w jego głosie nutę żalu.

– To znaczy? - nadal do końca nie rozumiała problemu.

– Pan Malfoy nie odzywa się od dnia aresztowania, panno Granger - odpowiedź padła od ordynatora, który słysząc ich szepty na dłużej zatrzymał się za ich plecami. Hermiona niemal podskoczyła ze strachu i zaskoczenia. Odwróciła się przez ramię do swojego przełożonego, spoglądając na niego ni to z przeprosinami w oczach, ni wstydem, że zostali przyłapani na rozmówkach.

– Ciekawy przypadek… - mruknęła pod nosem spuszczają wzrok w ziemię. Jeszcze mocniej zaczęła się modlić by nie padło na nią. Naprawdę ostatnie czego potrzebowała to były wróg, który określony został jako psychopata. Dla niej ta sprawa, z góry byłaby przegrana. Malfoy choćby dla samej złośliwości i jej niepowodzenia, nie odezwałby się do niej słowem.

– Dlatego zajmie się pani tym przypadkiem. Mamy 31 dni, by pan Malfoy wyjaśnił nam tok swoich działań. Jeśli nie poczynimy w tym czasie znaczącego progresu, pan Malfoy zostanie skazany na śmierć - ordynator wrócił na swoje miejsce u szczytu stołu, przy którym się zgromadzili. Dla Hermiony czas się zatrzymał, niczym w komedii, w której główny bohater to cholerny, życiowy przegryw, który trafia na wszystko to czego nie chce. Miała ochotę walnąć głową o stół i rozpłakać się jak mała dziewczynka. Tupać nogami i krzyczeć, że nie chce tej sprawy, a jednocześnie głośno przeklinać i uderzać w co popadnie. Gdyby jednak tak się zachowała to mogłaby wylądować w celi obok Malfoy’a, a nie go leczyć. Wariatka. Z ordynatorem nie było dyskusji, dlatego uśmiechnęła się niemrawo na oklaski kolegów i przyjęła życzenia powodzenia.

Zakończyła swoje myśli w momencie, w którym stanęła przed drzwiami swojego domu. Zdjęła buty i odwiesiła płaszcz by od razu udać się do kuchni. Prędko przygotowała sobie składniki do ugotowania obiadu. Szafki otwierały się i zamykały, a różne produkty lewitowały w powietrzu, by wylądować na blacie obok niej. Sam proces gotowania, pieczenia czy smażenia wykonywała już ręcznie. Uważała, że dania przygotowane od serca były po prostu smaczniejsze, niż te które zrobiła magia. Choć dla jej męża nie miało to większego znaczenia, ważne by obiad był na czas podany na stół i tyle.

Usłyszała szmer w przedpokoju, akurat gdy stawiała talerz z makaronem i krewetkami na stole.

– Dobrze, że już jesteś kochanie. Obiad już czeka - przybrała na twarz maskę szczęśliwej i potulnej żony. Ron spojrzał na nią jakby z zaskoczeniem. Czyżby nie spodziewał się, że jego żona przygotuje mu obiad, jak codzień od pięciu lat?

– Jakaś okazja? - podejrzliwie łypał na krewetki w sosie maślanym.

– Nie Ron, po prostu miałam ochotę na krewetki - odpowiedziała siadając z nim do stołu, jednak najdalej jak się dało, by nie mógł w razie czego szybko jej złapać lub trafić ręką w jej i tak już poranioną twarz. Nieraz miała ochotę zmyć cały makijaż po tym jak przyszła do domu by przy stole musiał patrzeć na swoje dzieło, które wymalował na jej licu. On jednak nie lubił gdy chodziła bez makijażu, o ironio, nie lubił podziwiać efektów swoich czynów? - masz jakieś plany na dziś? - zapytała niby niezobowiązująco modląc się by spokojnie odpowiedział twierdząco. Bardzo chciała spędzić ten wieczór z dziewczynami, planowała nawet poprosić go o zgodę by czuł się ważny i niepominięty. Oh tak, to był prawdziwy psychopata pod jej dachem. Nie zagubiony Malfoy w białej celi. On, jej mąż.

– Ta, idę z chłopakami do klubu. Nie czekaj na mnie - odpowiedział wpychając sobie dużą porcję makaronu do buzi.

– Kochanie, a czy mogłabym spędzić wieczór z dziewczynami? Chciałabym zaprosić Ginny, Lunę i Pansy, bo dawno nie miałyśmy okazji spędzić spokojnie czasu - przymilała się jak tylko mogła by usłyszeć twierdzącą odpowiedź. Nawet gdyby się nie zgodził, nie wycofałaby się ze swoich planów, jednak wolała upraszczać sobie swoje i tak już trudne życie.

– Ta - usłyszała tylko, między kęsami makaronu i krewetek. Ucieszyła się niemal jak mała dziewczynka, nawet jej entuzjazm był szczery, gdy mu dziękowała za pozwolenie na tak prozaiczną rzecz jak spotkanie z przyjaciółkami. Ona naprawdę żyła z poważnie zaburzoną osobowością. I właśnie tutaj, siedząc w swoim domu, ze swoim mężem przy talerzu krewetek, doszła do wniosku, że psychopatą niekoniecznie musi być ten, który popełnił okropną zbrodnię, lecz może nim być ten pozornie spokojny i kochający chłopak, z którym niefortunnie dzielisz łóżko.


Commentaires

Noté 0 étoile sur 5.
Pas encore de note

Ajouter une note
  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page