top of page

8.

Dolina Godryka tego dnia była jeszcze bardziej ponura niż zwykle. Siarczysty deszcz zacinał w stare, zniszczone okna budynków, które stały przy głównej ulicy. Monumentalne pomniki ciągnęły się przez cmentarz, który dziś wypełniony był po brzegi. Draco Malfoy w czerni od stup do głów wyglądał elegancko, lecz kolor ten postarzał jego młodą z natury twarz. Obok pod ramię szła z nim brązowowłosa, równie elegancka kobieta. Jej ołówkowa sukienka sięgała kolan, a czarna szata obijała się o kostki. Mężczyzna niósł nad nimi czarny parasol, od którego odbijały się duże krople. Tuż za nimi kroczył ciemnoskóry mężczyzna z rudowłosą kobietą, a dalej Harry Potter z długowłosą blondynką, która w czerni wyglądała nienaturalnie. Jej dusza była bowiem za pogodna na ten kolor.

– W hołdzie czarodziejkom… - przemawiający na czele konduktu żałobnego czarodziej wzniósł swoją zapaloną różdżkę ku górze. Reszta uczyniła to samo, puszczając ostatnie światło dla Narcyzy i Astorii, które wraz z ich blaskiem, miały odejść do lepszego świata. – Draco, czy chciałbyś coś powiedzieć ku pamięci zmarłych? – starszy mężczyzna zwrócił się do blondyna. Wiedział, że powinien, że tego od niego oczekują. Powinien pożegnać matkę i byłą narzeczoną jakimiś ckliwymi słowami. Nie potrafił jednak tego uczynić. Skinął w stronę blondynki, która stała obok Pottera. To ona specjalnie na tę okazję napisała poemat. Jemu było wszystko jedno. Równie dobrze mogła zacząć historię o narglach czy sklątkach. On bowiem nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w czarną, elegancką trumnę z napisem „Narcyza Malfoy” na wieku. Mocno zacisnął pięści, by nie wybuchnąć wśród zgromadzonych. Opanowania dodawała mu obecność brązowowłosej kobiety, która skutecznie przytrzymywała jego ramię, aby nie mógł rzucić się w stronę trumny matki i dać zakopać żywcem w jej grobie. A w tym stanie, naprawdę był do tego zdolny. Blondynka wystąpiła z szeregu. Podeszła do niego i lekko, opiekuńczo przytuliła młodego arystokratę. Ten odwzajemnił jej gest, po czym delikatnie popchnął ją w stronę mównicy. Luna Lovegood zajęła miejsce przed magicznym mikrofonem i rozpoczęła swą żałobną poezję. W tym czasie trumna Narcyzy znalazła się pięć metrów pod ziemią, a zaraz obok niej spoczęła Astoria Greengrass. Młody arystokrata tak bardzo pogrążył się w żałobie, że niemal nie reagował na otaczający go świat. Gdyby nie mocne szarpnięcie Hermiony, która podała mu garść ziemi i wskazała na grób, nawet by nie wykonał tego tradycyjnego gestu. Rzucił piach na czarny marmur i cofnął się o kilka kroków, by nie musieć już patrzeć na wyryte złotą, elegancką czcionką litery składające się na imię jego matki. Najbliżsi powtórzyli jego gest, a następnie grób został zakopany. Gdy wszystkie wieńce na nim spoczęły, a ludzie zaczęli się rozchodzić, on pozostał sam nad padołem ukochanej rodzicielki. Bo takim mianem mógł nazwać Narcyzę Malfoy. Ona jako jedyna okazywała mu jakiekolwiek emocje w całym jego życiu, chyba tylko dzięki temu miał w sobie jeszcze jakiekolwiek człowieczeństwo i odróżniał dobro od zła, niekoniecznie jednak postępował dobrze, co już było zasługą jego ojca. Deszcz opadał na jego ciemny płaszcz i kontrastujące jasne włosy. Nie mógł sobie wybaczyć, że nie miał okazji się z nią pożegnać. Westchnął ciężko. Położył duże, białe róże na grobie matki i drugie, podobne, lecz koloru różowego na grobie Astorii kilka kroków dalej. Odwrócił się na pięcie i ruszył przez cmentarną drogę w stronę kobiety, która czekała na niego przy eleganckim, luksusowym samochodzie.

– Dałam wszystkim wizytówki restauracji – powiedziała spokojnie, składając parasol, wsiadła na miejsce pasażera, gdzie czekał już na nią mężczyzna przy drzwiach, które dla niej otworzył. Gdy tylko wsiadła do samochodu, zatrzasnął za nią drzwi i obszedł pojazd, by znaleźć się po jej lewej stronie. Odpalił maszynę i sprawnie wyjechał z miejsca parkingowego, ostatni raz spoglądając w stronę grobowca matki, którego widok majaczył gdzieś w oddali.

– Dziękuję – westchnął ciężko. Naprawdę był wdzięczny, że wszystko wzięła na siebie i zorganizowała pogrzeb, wybrała trumny, zarezerwowała restaurację i wszystkie inne pierdoły, które składały się na istotną całość. On nie potrafił. Nie miał do tego głowy, bo obecnie w jego życiu wszystko było mu obojętne. Kobieta wcale nie musiała mu pomagać, nie byli sobie bliscy, by był to jej obowiązek w żadnym stopniu. Ona jednak taka była, pomocna, empatyczna, wspierająca każdego, kto tego potrzebuje, niezależnie od tego czy zasługuje. Miał też nadzieję, że wiedziała, iż to słowo ma większe znaczenie i wyraża całą jego wdzięczność za to co w ostatnim czasie dla niego robi. Nigdy nie był zbyt wylewny w okazywaniu pozytywnych uczuć i pewnie nigdy nie będzie.

– Draco. Znajdziemy go, pomścimy Twoją matkę. Jesteś łowcą, najlepszym, jakiego znam. – powiedziała cicho, choć pewnie. Jej głos miał moc, moc, dzięki której wierzył, że tak będzie. Nie pozwolił Lucjuszowi spokojnie żyć na tym świecie. Osobiście rzuci na niego wszystkie niewybaczalne klątwy, jakie przyjdą mu do głowy i zakończy jego cierpienie avadą, co w jego przypadku i tak będzie okazaniem łaski. Zaparkował samochód pod restauracją, która jak wszystko tego dnia była elegancka. Wąska droga prowadziła na patio, które otoczone było drewnem i zielenią. Cała budowla była złożona jedynie z drewna i szkła. Leśna okolica dodawała spokoju, pewnego uroku. Siadając przy zewnętrznym stole, można było obserwować galopujące po łące konie. Hermionę urzekł ten widok, a że Malfoy pozwolił jej wybrać, „cokolwiek” postanowiła, że to tu będą wspominać pamięć Narcyzy i Astorii.

– Dobry gust Granger – pochwalił ją, podając swoje ramię i prowadząc ją do stołu, gdzie zebrała się już większość gości na czele z ministrem magii, dyrektor Hogwartu i szefem biura aurorów – No Narcyza, cała śmietanka towarzyska będzie cię wspominać – mruknął ironicznie jak to miał w zwyczaju i poprowadził swoją towarzyszkę do wolnego miejsca, które mieściło się naprzeciw jej byłego chłopaka, postanowił więc, że jej tam nie usadzi. Na złość ryżej małpie, jak zwykł nazywać Ronalda Wesleya, usiadł naprzeciw niego, a Hermionę usadził po swojej lewej stronie, dzięki czemu kobieta naprzeciw miała Lunę Lovegood. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, a potem zatopiła się w niezobowiązującej rozmowie z Teodorem Nottem, który był po jej drugiej stronie i Blaisem, który zajął miejsce naprzeciwko swojego kolegi.

Draco rozejrzał się po zebranych. Nie mógł uwierzyć, że aż tyle osób zebrało się, by wspominać jego zmarłą matkę. Co prawda Narcyza nigdy nie należała do grona Śmierciożerców, a była jedynie blisko Czarnego Pana przez służbę swojego męża, a później też syna. Syna, który wcale nie chciał takiego losu dla siebie. Ona też go dla niego nie chciała. Nie miała jednak nic do powiedzenia w swoim małżeństwie. Wiedział, że wiele z tych osób przyszło pożegnać Astorię, która powszechnie była lubiana. Piękna, mądra, ułożona arystokratka z dobrej rodziny. Jego niedoszła żona… Mężczyzna potrząsnął głową, odganiając myśli. Jego wzrok padł na rudą postać siedzącą naprzeciwko niego, która wpychała do buzi kolejną sztukę mięsa. Żałował, że rudowłosą osobą zajmującą to miejsce nie była Ginny Wesley, która pod każdym względem była lepsza, od swojego pożal się Boże brata. Widać, że zachowanie przyjaciela wprawiało w zakłopotanie również wyżej postawionego urzędnika, bowiem Harry raz po raz szturchał Rona z cichym sykiem, który miał mu mówić „stary, opamiętaj się!”. Draco tego dnia nie był duszą towarzystwa. Obserwował wszystkich, będąc na uboczu, co jakiś czas grzecznie skinął głową, przytakną lub nieznacznie uniósł kąciki ust. W duchu modlił się, by ten koszmar się już skończył. By mógł wrócić do swojej komnaty, zedrzeć z siebie te żałobne szmaty i rzucić się na łóżko nie wychodząc z niego przez tydzień, może dwa, ewentualnie do końca życia.


*

Gdy farsa się skończyła – jak nazywał stypę, czyli popogrzebowe wspominki – wrócił do dormitorium w Hogwarcie, które dzielił z byłą gryfonką. Był jej wdzięczny, że zniknęła tej nocy. Nie rozmyślał nad tym zbyt wiele, lecz pewnie poszła do rudej Wesley’ówny. Na co dzień jej obecność mu nie przeszkadzała, pilnował jej jak oka w głowie, ale dzisiaj… dzisiaj nie był w stanie skupić się na czymkolwiek innym niż czarne myśli. Wspomnienia uderzały w jego głowę raz za razem. Wiedział, że Astoria prędzej czy później odejdzie z tego świata, że klątwy nie da się pokonać. Widział, że ostatnimi czasy dziewczyna mizerniała, jednak nadal miał nadzieję, że pożegnanie nadejdzie później. Mimo że od zerwania układu między ich rodzinami, nie musiał już być jej narzeczonym, czuł wobec niej opiekuńczy dług. Była jedną z niewielu osób, która potrafiła znieść jego trudny charakter i w jakiś sposób dotrzeć do jego emocji.

Śmierci matki nie spodziewał się kompletnie… i to chyba w tym wszystkim bolało go najbardziej. Zniszczyło jego twarde jak kamień serce. Miał ochotę ryczeć jak małe dziecko, lecz wiedział, że nic to nie zmieni. Narcyza odeszła z tego świata wraz z Astorią i nic nie zwróci im życia.

Drzwi komnaty otworzyły się. Chłopak nie podniósł jednak oczu na przybysza, był w swoim świecie. Oprzytomniał, dopiero gdy przed nim z głośnym stukotem stanęła szklanka wypełniona bursztynowym trunkiem. Mężczyzna wziął ją do ręki i od razu opróżnił, po czym postawił na stolik i powtórzył czynność trzy razy. Blaise usiadł naprzeciwko przyjaciela, nie odzywając się ani słowem. Wiedział, że Draco nie potrzebuje pokrzepiającego pieprzenia, tylko ciszy i mocnego alkoholu, który, choć na chwilę stłumi wspomnienia i przyćmi ból.

– Granger Ci powiedziała, że to był twój ojciec prawda? – odezwał się w końcu, uważnie obserwując reakcję łowcy. Ten jedynie kiwnął głową. Mimowolnie zacisnął długie, blade palce na szklance, która niemal pękła pod siłą nacisku. Niemal, gdyż Blaise znowu dolał do niej trunku, a Draco wypił go bez słowa. – Dopadniemy go – zapewnił przyjaciela.

– On ponownie do nich dołączył. Zabił ją, bo wiedział, że jest moją jedyną słabością – powiedział niemal szeptem, lecz w ciszy, która do tej pory panowała, jego głos był prawie jak krzyk. – Nie powinienem już bronić Granger, wbrew pozorom nie będzie przy mnie bezpieczna.

– Co ty mówisz Draco? Jesteś najlepszym łowcą, kto jak nie ty?

– Nie rozumiesz… jeśli zobaczy, że zależy mi na niej choćby w minimalnym stopniu, a na pewno tak uzna, skoro będę przy niej zawsze, to tym bardziej zaatakuje. Będzie moim drugim słabym punktem, zabije ją, by zniszczyć mnie doszczętnie.

– Ale ty przecież nie kochasz Granger… - Zabini nie był pewny tego co mówi, spojrzał uważnie w stronę przyjaciela.

– Ja to wiem, ty to wiesz, ale on nie… – odpowiedział Draco zapatrzony w bursztynowy płyn, który znowu wypełniał jego szklankę.

– To, co zamierzasz?

– Wrócić do przeszłości…


*


Wstał, niebezpiecznie chwiejąc się na nogach. W głowie mu się kręciło, lecz umysł miał dość jasny. Ruszył niepewnie do wyjścia, a za nim drugi łowca, który był w podobnym, jak nie gorszym stanie. Przemierzali po omacku korytarz, bujając się od jednej do drugiej ściany.

– POTTER! – nawoływali jeden przez drugiego – POTTER! – Draco wiedział, że musi znaleźć przełożonego, wiedział też, że niekoniecznie w tym stanie powinien mu się pokazywać na oczy. Drzwi wielu komnat zaczęły się otwierać, a w nich stawali ich właściciele. Szeptali między sobą o dwóch pijanych łowcach. Ginny Wesley wraz z Hermioną Granger również wychyliły się z dormitorium, by zobaczyć, co się dzieje. Na twarzy magomedyk zawitało przerażenie i troska, gdy zobaczyła blondwłosego mężczyznę, który właśnie wylądował na ścianie. Brunet, którego nawoływali, również wyjrzał ze swojej komnaty, akurat w momencie, w którym Malfoy chciał zastukać w jego drzwi. Pięść, którą uniósł by uderzyć w drewno, wylądowała wprost na czole Harry’ego Pottera i trzy razy w nie uderzyła.

– Haloooo Potter, jest tam ktoś? – zapytał z pijackim rozbawieniem, a reszta zebranych na korytarzu wpadła w głośny śmiech. Sytuacja była kuriozalna, pijany łowca uderzający w głowę swojego przełożonego, sugerujący jego głupotę. Blaise, który szedł krok w krok za przyjacielem, nie zdążył wyhamować, więc wpadł na jego plecy, ten zaś poleciał wprost w ramiona aurora. Po holu rozniosła się kolejna salwa śmiechu. Hermiona widząc sytuację, jedynie ukryła twarz w dłoniach, modliła się, by Harry wykazał się wyrozumiałością i nie zwolnił Malfoya za brak dyscypliny. Chłopak wciągnął pijanego podwładnego, za nim poczłapał drugi, a drzwi zamknęły się z głośnym hukiem. Po chwili wszyscy z powrotem zniknęli w swoich komnatach.

– Co wam odwaliło?! – Potter wyrzucił ręce w górę. Chodził po pokoju wzdłuż kanapy, na której siedzieli dwaj łowcy.

– Potter, nie mogę dłużej chronić Granger – powiedział Malfoy ignorując tym samym pytanie.

– Co ty gadasz? Odwaliło ci? Nie obchodzi mnie, że jej nie lubisz, że jest nieczystej krwi i inne takie. Przysiągłeś chronić ją niezależnie od wszystkiego. Draco ty złożyłeś wieczystą przysięgę do cholery jasnej! – wybraniec był wściekły, tak jak trudno było go wyprowadzić z równowagi, tak teraz wprost kipiał ze złości.

– Nie rozumiesz… - zaczął blondyn.

– To mi wytłumacz?! No słucham, proszę, co masz do powiedzenia?! – Harry zatrzymał się na wprost chłopaka i swymi zielonymi oczami wpatrywał się w jego stalowe.

– Granger, będąc ze mną, będzie w jeszcze większym niebezpieczeństwie niż jakby nie miała w ogóle ochrony. Musisz zdjąć ze mnie przysięgę. – mówił bardzo spokojnie i o dziwo sensownie. Powaga sytuacji, złość Harry’ego i ogólnie napięta atmosfera przywróciły go do porządku.

– Ciebie do reszty pojebało! Nie ma takiej możliwości – Harry już nad sobą nie panował. Wybraniec wpadł w szał. Od kiedy został się szefem biura aurorów o wiele łatwiej wpadał w gniew i mocniej okazywał emocje. Ciągły stres i lęk tak na niego wpływały.

– Potter – łowca wstał z miejsca, czym zmusił Harry’ego do wyprostowania się. Stali twarzą w twarz, mierząc się spojrzeniami. – Mój ojciec zabił Astorię, ale przede wszystkim zabił swoją żonę, moją matkę. Bo wiedział… wiedział, że jest moim jedynym słabym punktem, jedyną osobą na tym świecie, którą darzę jakimiś uczuciami. Jeśli zobaczy, że nie odstępuję Granger na krok, uzna, że ona też jest dla mnie ważna i będzie chciał ją zabić, jeszcze bardziej niż teraz tego chce. Będzie chciał mnie doszczętnie zniszczyć… - moc słów Malfoy’a uderzyła w Harry’ego. Nabrały one sensu, a ich wydźwięk zmroził mu krew w żyłach. Kiwnął głową na znak zgody. Złapał wyciągniętą dłoń łowcy, lecz wzrok przeniósł na swojego rudego przyjaciela, który do tej pory siedział bez słowa. Podszedł do nich z różdżką w ręce i wycelował w nich. Wypowiedział formułę zaklęcia, a w powietrzu uniosła się niebieska linia, która niczym wąż schodziła z mężczyzn i ulatywała ku górze. Wieczysta przysięga została zdjęta. Draco Malfoy był wolny. Jednak ta wolność nie przyniosła mu ulgi. Wręcz przeciwnie, sprawiła, że poczuł ogromną pustkę i strach.


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentarios

Obtuvo 0 de 5 estrellas.
Aún no hay calificaciones

Agrega una calificación
  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page