27.
- Vert Skamander
- 25 lut 2021
- 11 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 26 lut 2021
Biegł ile tylko miał sił w nogach. Przedzierał się przez drzewa i krzewy, które raz po raz raniły jego dłonie i smagały twarz. Wiedział, że nie może się zatrzymać, że od tego zależy zbyt wiele. Rzucał zaklęcia niewerbalne, choć trudno byłoby mu w tym momencie trafić we wroga, dlatego zdecydował jedynie torować mu drogę, ogłuszać by zyskać sobie trochę czasu. Usłyszał kobiecy krzyk z lewej strony. Ginny Wesley nie miała tyle szczęścia co on. Potknąwszy się o wystający korzeń upadła gubiąc różdżkę. Nim zdążyła się pozbierać, a dopadł do niej Dołohow. Szarpnął dziewczynę za długie włosy podnosząc do góry. Przyłożył koniec różdżki do jej szyi gotów wymierzyć śmiertelną klątwę. Nim się zdecydował sam został godzony zaklęciem w plecy. Draco odegra się za przekleństwo, które od niego otrzymał w odległym już starciu. Zemsta ma dożywotni termin. Łowca nie rzucił śmiertelnego zaklęcia, nie był taki jak oni. Dołohow zapewne nie przeżyje, lecz Malfoy miał czyste sumienie.
– Zbieraj się Ginn! - pociągnął dziewczynę za rękę, w drugą dłoń wcisnął jej różdżkę, którą przywołał w międzyczasie. Biegł przodem, cały czas trzymał dziewczynę za swoimi plecami. Nie wiedzieli gdzie jest reszta. Już dawno nie widzieli Harry’ego czy Blaise, Teodor również nie przemknął im przed oczami. Nie mieli też pojęcia gdzie jest Hermione. Właśnie, Hermione. Ta niepozorna szatynka cały czas zaprzątała myśli mężczyzny. Wiedział, że tak będzie. Wiedział, że jeśli razem staną na polu bitwy to on ciągle będzie się o nią martwił, nie uważając przy tym na siebie tak jak powinien. Miał nadzieję, że na tyle na ile to możliwe nic jej nie jest. Musieli dobiec do domu w Charlotte Village. Wszyscy muszą się pod nim znaleźć w tym samym momencie.
Dobiegali. Byli już blisko wyjścia z lasu. Drzewa się przerzedzały, krzewy już tak nie smagały twarzy. Ginny znalazła się obok niego. Po drugiej stronie zauważył jasną poświatę. To Luna Lovegood biegła niczym mały chochlik. Długie, blond włosy powiewały za nią, a jasna twarz teraz umorusana była ziemią i krwią. Luna dołączyła do nich już na samym skraju. Schowali się za drzewami wypatrując. Każdy z nich starał się choć trochę uspokoić bicie serca i wyrównać oddech po szaleńczym biegu. Nawet jak dla łowcy był to duży wysiłek. Nim tu dotarli musiał pokonać pięciu przeciwników, sam też został draśnięty paroma niegroźnymi zaklęciami.
– Myślicie, że im też się udało? - szepnęła Ginny spoglądając w stronę Draco. Ten na moment odwzajemnił jej wzrok.
– Musiało - odpowiedział tylko i wrócił do obserwowania budynku. Ich zadanie było dość proste. W swoim biegu mieli przerzedzić szeregi wroga. Wywieść go na przysłowiowe manowce, co udało się z całkiem dobrym wynikiem. Teraz głowa Pottera i Granger w tym by zabić to cholerne ptaszysko i być już o krok od zwycięstwa.
– Blaise jest już na prawym skrzydle - odezwała się Luna - Teodor również zajął swoje lewe skrzydło. Harry i Hermione powinni wejść w ciągu pięciu minut od boku kierując się do piwnicy.
– A ty pójdziesz od samego frontu… - odpowiedział Draco patrząc w jasne oczy Luny. Były jak niebo, zdecydowanie do niej pasowały. Obserwował lekki uśmiech na twarzy dziewczyny, pocieszający, dający siły i odwagi by walczyć.
*
Harry stąpał ostrożnie, tuż za nim kroczyła bowiem kobieta. Jego najlepsza przyjaciółka Hermione Granger. Czuł jak dziewczyna opiera rękę na jego ramieniu. Szli pochyleni, ukryci pod peleryną niewidką. Musieli dostać się na główny plac przed domem Delfini Riddle. Mimo, że Hermione była już w tym miejscu, kolejny raz poczuła dreszcz na swoim ciele, a obecność w tym punkcie przyprawiała ją o ból. Miała ochotę uciec jak mała dziewczynka. Ukryć się pod ciepłym kocem mając w poważaniu całą tę wojnę. Czasami żałowała, że miała zdolności magiczne, że objawiły się znikąd gdy była jeszcze dzieckiem. Mogła być zwykła. Nikt nie wyzywałby jej od szlam, chodziłaby do zwykłej szkoły gdzie też by się świetnie uczyła matematyki, angielskiego czy historii. Nie martwiłaby się tak bardzo wojnami i problemami na świecie, bo nie dotykałyby jej bezpośrednio. Ale też nigdy nie poznałaby Harry’ego. Tego Harry’ego o przenikliwie zielonych oczach i pięknym uśmiechu. Kochanego, wspaniałego Harry’ego, który zawsze się o nią troszczy i dobrze doradza. Jest zabawny i uparty gdy trzeba. Nie poznałaby też Ginny, tej cudownej rudowłosej istoty, z którą najlepiej plotkuje się i śmieje z głupot do białego rana. Nie byłaby też z Ronem, nie nauczyłaby się co to zauroczenie, miłość i zdrada oraz ból rozstania. Nie wiedziałaby jak przebaczać i nie odczułaby żałoby. Nie poznałaby też Draco Malfoy’a. Tego blond arystokraty o zimnych jak stal oczach. Tak nieprzeniknionych, zagadkowych. Żałowałaby jeśli nie miałaby tego wszystkiego. Każde wydarzenie, te dobre czy te złe nauczyło ją bowiem jak żyć w prawdziwym świecie, jak być zaradną i silną kobietą. Gdyby nie miała tego wszystkiego, gdyby nie poznała tych ludzi, gdyby nie przeżyła wszystkich tych sytuacji, sama nie byłaby taką osobą jaką jest teraz. Te wszystkie zdarzenia ukształtowały Hermione Granger.
Niespodziewanie Harry zatrzymał się. Kobieta wpadając na jego plecy została wyrwana ze swoich myśli. Rozejrzała się niespokojnie karcąc się, że nie jest skupiona na tym co tu i teraz. Jej myśli mogą poczekać, wojna nie będzie tak łaskawa.
– Słyszałem coś - oznajmił tak cichym szeptem, że Hermione musiała się chwilę wysilić by zrozumieć co do niej mówi.
– Co? - odpowiedziała z niepokojem jeszcze raz karcąc swoje myśli, że akurat teraz musiały ją pochłonąć.
– Jakiś szelest i jakby kroki? - odpowiedział niepewnie. Rozejrzał się w około jednak nie zauważył żadnego zagrożenia.
– To tylko ja, Luna - usłyszeli cichy szept i odetchnęli z ulgą, bo to oznacza, że wszystko idzie zgodnie z planem. Zostawili dziewczynę w tyle krocząc do piwnicznego wejścia, Luna ruszyła chwilę za nimi do głównych drzwi.
– Alohomora - szepnęła, a drzwi się otworzyły. Dziewczyna z zaciekawieniem charakterystycznym dla jej osoby weszła do środka. Rozglądała się po ścianach i meblach, które porośnięte były grubą warstwą kurzu. Widać, że od dawna nikt tu nie przychodził. Dziewczyna ostrożnie ruszyła na poszukiwanie lelka, zgodnie z ustaleniami przeszła schodami na górę, bowiem dołem zajmie się Hermione z Harry’m. Przeszukiwała uważnie pokój za pokojem, każdy był jednak pusty, nie licząc zakurzonych mebli. Otwierając drzwi do następnego pomieszczenia niemal krzyknęła ze strachu, w ostatniej chwili zasłoniła usta rękoma, co spowodowało, że wzięła jedynie głęboki oddech zakończony świstem. Blondynka przekraczając próg pokoju w rogu, obok okna zauważyła bujany fotel. Na tym fotelu siedziała Eufemia Rowle. Staruszka spoglądała na nią pustymi, nieobecnymi oczami. Były mętne, prawie bez koloru. I pewnie, gdyby Eufemia Rowle nie była martwa już zauważyłaby obecność Luny. Starsza kobieta nie żyła jednak od dawna. Lovegood wycofała się z pomieszczenia, lecz po chwili zawahała się. Zatrzymała się w progu, gdy coś przykuło jej wzrok. Klatka. Klatka lelka, który obecnie spokojnie w niej spał. Czuła, że ją przyciąga. Niemal woła by do niego podeszła. Luna Lovegood była odporna na sztuczki związane z czarną magią. Stała przez chwilę w progu nasłuchując nawoływania czarnomagicznych. Uniosła różdżkę celując w ptaka tym samym zdradzając swoją obecność. Nie martwiła się tym jednak, gdyż już po chwili rzuciła zaklęcie, które ugodziło ptaka. Gdy ten siedział spetryfikowany ona zadała ostateczny cios, rzuciła kłem bazyliszka, który trafił prosto w klatkę piersiową lelka. Nagle do uszu kobiety dobiegł głośny krzyk, głos syczał i prychał. W jej stronę nadlatywało stado czarnych, mglistych ptaków, które jeden po drugim chciały ją zaatakować. Nim zdążyły dolecieć wszystko ucichło. Zniknęły. Dopiero teraz dziewczyna odetchnęła z ulgą. Zabiła lelka. Ostatni z horkruksów został unicestwiony.
*
Ciężko jest powiedzieć „jestem gotowy na wojnę”, bowiem nie da się przygotować na wojnę. Nie da się przewidzieć wszystkiego co wydarzy się podczas walki i Draco doskonale o tym wiedział, był jednak pewny, że nie zabije. Użycie jednego z zaklęć niewybaczalnych było jego własną granicą, którą sam przed sobą postawił. Choć podczas wojny granice łatwo się zacierają łowca trzymał się swojego postanowienia nawet, gdy przyszło stanąć mu oko w oko z Amycusem Carrowem.
– Zdechniesz jeszcze przed końcem wojny! - Śmierciożerca krzyczał raz za razem szaleńcze groźby rzucając przy tym cruciatusem, którego łowca sprawnie omijał. „Już czas” przeszło mu przez myśl. Zgubił na chwilę Carrowa w gąszczu drzew by rzucić zaklęcie patronusa. Zgodnie stwierdzili, że Draco w odpowiednim momencie wezwie resztę właśnie poprzez wysłanie patronusa, dlatego długo trenował z Hermione by nauczyć się jak go wyczarować. W końcu się udało. Uważał, że tylko dzięki niej, bo to ona stała się jego najszczęśliwszym wspomnieniem. Zawsze gdy próbował wyczarować węża skupiał się na myśli o niej. Pomagało. Teraz też pomogło. Patronus pognał w ciemną noc, a on wrócił do walki z Amycusem, którego pokonał tą samą bronią co Dołohowa. Po tym jak pokonał Carrowa został już wciągnięty w wir walki. Raz za razem rozbrajał kolejnego śmierciożercę. I pomyśleć, że kiedykolwiek stał po ich stronie. Nie potrafił wrócić do tamtych myśli, nie chciał. Wiedział, że gdyby nie przymus ojca stałby od początku po jasnej stronie. Jednak wtedy robił wszystko pod dyktando Lucjusza, tylko w taki sposób był w stanie ochronić matkę, a dla niej był w stanie zrobić wszystko. Był pewien, że nawet przekroczyć granice gdyby była taka konieczność.
– Luna! Padnij! - krzyknął w stronę blondynki, która znalazła się na jego drodze. Za plecami miała jednego z początkujących w gronie śmierciożerców. Maxym był narwany. Rzucał zaklęciami na oślep, na przemian werbalne i niewerbalne co czyniło go groźnym. Luna zauważyła go jedynie kątem oka, ale to wystarczyło by zrozumiała o co chodzi Draco. Zaufała mu, padła na zimną glebę przyciskając twarz do mokrej trawy. Rękami kryła głowę jakby miało ją to ochronić przed atakiem. Nie ochroniłoby.
– Sectumsempra! - krzyknął łowca a Maxym padł na ziemię tuż za dziewczyną. Luna poczuła jak jego głowa uderza o jej łydki. Histerycznie wręcz zaczęła pełznąć po glebie w stronę Malfoya, byle tylko Maxym ostatkami sił jej nie złapał. Nie zdołałby. Zaklęcie rzucone przez łowcę było tak silne, że chłopak wykrwawiał się na śmierć, która przyszła po niego w ciągu kilku minut.
– Już Luna, spokojnie. Nic Ci nie grozi - widząc panikę kobiety Malfoy przygarnął ją w swoje ramiona, ta przylgnęła mocno do jego klatki piersiowej, a ramionami objęła jego pas. Mężczyzna głaskał jej długie, blond włosy spokojnie szepcząc słowa pocieszenia. - Chodź, musimy iść - powiedział w końcu odsuwając ją od siebie na wyciągnięcie ramion. Ich oczy się spotkały. Jej błękit z jego stalą. Kiwnęła nieznacznie głową, w niczym nie przypominała tej wesołej, optymistycznej Pomyluny jak wielu w szkole śmiało ją nazwać. Teraz była niczym mała, przerażona dziewczynka. Podała dłoń mężczyźnie, ten złapał ją pewnie i ruszył biegiem przez las. Rzucili się w wir walki, pilnując siebie nawzajem.
*
Czuła, że dusza Delfini została zniszczona. Czarna magia wypełniła cały dom. W uszach zaczęło jej piszczeć, a przed oczami pociemniało.
– Harry?! - krzyknęła nie dbając już o to by byli niewidoczni, wojna zaraz się rozpocznie, to już nie ma znaczenia. - Harry?! - krzyknęła jeszcze raz, próbowała wyczuć ściany i wzdłuż nich kierować się… no właśnie, gdzie? Sama nie wiedziała. W pewnym momencie to głośny krzyk bólu nią pokierował. - Harry! - krzyknęła rzucając się biegiem w stronę, z której dochodził głos jej przyjaciela. Szybko dopadła do niego i uklękła tuż przed nim. Chłopak zwijał się i krzyczał leżąc na zakurzonej podłodze. Jedną ręką trzymał się za bliznę, drugą zaś miał ułożoną na sercu.
– Ona wie… idzie tu… szuka nas… - chłopak między spazmami bólu wyrzucił z siebie informacje.
– Harry… musimy dołączyć do reszty - Hermione położyła dłoń na ramieniu chłopaka. Ten powoli się uspokajał. Łapczywie łapał powietrze. Po chwili dziewczyna pomogła mu się podnieść z podłogi i wspólnie ruszyli do wyjścia z domu. Wiedzieli, że Luna już dawno go opuściła, mieli nadzieję, że bezpiecznie.
Już przy wejściu napotkali na przeszkodę. Przed nimi stało rodzeństwo Clark. Młodzi śmierciożercy celowali w nich różdżkami. Hermione prędko rzuciła tarczę, by Harry mógł rozbroić oprawców. Młodych, niedoświadczonych śmierciożerców było zgoła łatwo pokonać. Odetchnęli z ulgą, że tylko tacy torowali im drogę jak na tę chwilę. Hermione rzucając zaklęcie za zaklęciem, cały czas w głowie miała blond łowcę. Draco Malfoy zaprzątał jej myśli tak naprawdę już od ich pierwszego pocałunku. Uświadomiła sobie, że później było już tylko gorzej. Coraz częściej mężczyzna nie chciał opuścić jej myśli. Modliła się by nie ucierpiał w walce. Nie chciała tego głośno przyznać, nie mogła, lecz sama przed sobą już to zrobiła. Młody Malfoy stał się dla niej ważny. Być może powoli zakochiwała się w tej nowej wersji arystokraty. Obiecała sobie, że jeśli tylko przeżyją wojnę przyzna mu się do swoich uczuć. Jest przecież nieustraszoną gryfonką, wyzna mu swoje uczucia, a on zrobi z tym co będzie chciał. Ta myśl dawała jej siłę do walki.
*
– ZNISZCZYLI GO! - krzyk furii rozniósł się po całym dworze. Młoda kobieta przechadzała się po bogato zdobionym salonie, a każdy komu życie było miłe schodził jej z drogi.
– Pani…
– AVADA KEDAVRA! - rozniósł się głośny krzyk, a po nim wszystko zamarło. Ciało jednego z pobratymców opadło bez życia na posadzkę, a ona groźnym spojrzeniem wodziła po pozostałych. Nikt już nie odważył się odezwać. Wszyscy teleportowali się w ciszy.
Lądując sprawnie na dwóch nogach, pewnie, twardo ruszyła w przód.
– GDZIE JEST HARRY POTTER?! - krzyknęła łapiąc za gardło jakiegoś młodego łowcę, który stanął na jej drodze. Patrzyła nienaturalnie przenikliwym wzrokiem na dziewczynę przed nią. Ta milczała, nie miała zamiaru wydać Harry’ego. Nim zdążyła pomyśleć o czymkolwiek padła bez życia na ziemię. Delfini ruszyła dalej. Blisko niej znalazła się Lily Cavendish, która już siała pustoszenie na polu walki. Oskórowane zwłoki leżały jedno za drugim, a obdarte skóry rzucone były pod drzewami w dużych kupach. Ich ilość przerażała. Wielu ludzi jasnej strony straciło już życie. Draco Malfoy kroczył przez las jeszcze kilkanaście chwil temu. Mężczyzna idąc ponownie tą samą drogą nie mógł uwierzyć w to co widzi. Wszystko przypominało mu wspomnienie Hermione. Wiedział, że ostateczne starcie jest blisko, gdy obok swojego ucha usłyszał cichy szept.
– Zabiję Twoją szlamę - był pewny, że to tylko urojenia jego umysłu, że to wyobraźnia, która ciągle martwi się o ciemnooką kobietę podpowiedziała mu tę myśl. Obrócił się w około i dostrzegł ją. Czarna, zamaskowana postać stała teraz w odległości kilku metrów od niego. Cała umorusana była krwią i już zrozumiał, że właśnie stanął oko w oko z łowcą szlam. Łowca przeciwko łowcy. Dobry przeciwko złemu. Stanął do walki, rzucał zaklęcia w skomplikowanej sekwencji, raz za razem uciekał między drzewa by nie dosięgła go żadna klątwa przeciwnika. Udawało mu się. Miał przewagę nad łowcą szlam, co dobitnie udowodnił trafioną sectumsemprą. Maska opadła z twarzy przeciwnika, a w około bladej twarzy rozlały się fale długich włosów. Draco zrozumiał coś czego jeszcze długo po wojnie nie mógł przyswoić.
– Lily… - szepnął w przestrzeń spoglądając pustym wzrokiem na upadającą kobietę. Doskoczył do niej w kilku długich krokach. Krew była wszędzie, ulatywała z każdego skrawka jej ciała, a ona mimo to spoglądała twardym wzrokiem satysfakcji na mężczyznę, który stał nad nią z wycelowaną różdżką prosto w jej serce.
– Zaskoczony? - usłyszał z jej ust, które wykrzywiały się w ironicznym uśmiechu zadowolenia.
– To ty zabiłaś wszystkich tych mugoli i półkrwi?! - mężczyzna na swoje wyrzucone w furii słowa otrzymał jedynie skinienie głową. Kobieta nie miała siły by się ruszyć, zaklęcie za każdym razem cięło jej skórę mocniej i mocniej. Długie włosy zatopione w błocie, z jasnych stały się ciemne, lecz ona wyglądała jakby nie obchodziło ją jej położenie. Wyglądała na wygraną w tym pojedynku, mimo, że to Draco Malfoy stał nad nią uzbrojony.
– Być może twoja szlama jest wśród nich - usłyszał charczący głos i przeniósł spojrzenie za kobietą, w lewą stronę, gdzie spoczywała kupa ściągniętych z ciał skór. Nie mógł wiedzieć, rozpoznać czy wśród nich naprawdę jest Hermione. Nie widział jej na polu walki więc nie mógł jednoznacznie określić czy Cavendish chce wzbudzić w nim furię i osłabić czy mówi prawdę na łożu śmierci.
– Crucio! - krzyknął mężczyzna, a kobieta mimo wielu ciętych ran, zwijała się w bólu pod wpływem niewybaczalnego zaklęcia. Gdy tylko ból odchodził, a jej ciało chciało już opaść w spokoju, on ponawiał zaklęcie i tak w kółko i w kółko. Był w szale, chciał by cierpiała tak jak wszyscy ci ludzie, których zabijała. Jak rodzice Hermione i ona sama gdy musiała wejść do wskazanego domu i odnaleźć ich martwe ciała w tak okrutnej scenerii. Być może jak ona gdy umierała… gdy Cavendish zadawała jej ostatni coś, a potem obdzierała jej martwe, miał nadzieję, że martwe, ciało ze skóry. Dreszcz mu przeszedł po karku na myśl, że mogła żyć podczas tej barbarzyńskiej i bestialskiej zbrodni.
– Draco! - usłyszał nagle jej słodki głos tuż za sobą. Był jednak jak w amoku, cały czas patrząc na ciało Lily Cavendish, które traktował jednym z najgorszych zaklęć. Być może już nie żyła, jednak dla niego nie miało to znaczenia, potrzebował się wyżyć, wyrzucić ten ból i furię, złość. - Draco dość! Już dość, ona nie żyje, Draco! - poczuł jak ciągnie go za ramiona, staje tuż przed nim by zasłonić mu widok. Łapie drobnymi dłońmi jego twarz i zmusza do spojrzenia w swoje ciemne oczy. Mężczyzna nie wytrzymał dłużej. Przyciągnął ją do siebie, zamknął w szczelnym uścisku i rozpłakał się jak małe, bezradne dziecko wprost w jej burzę loków. - Już spokojnie, już po wszystkim Draco… jesteśmy bezpieczni. Pokonałeś łowcę szlam, a Harry Delfini Riddle. Świat jest bezpieczny. My jesteśmy bezpieczni - słyszał jej kojący szept tuż obok swojego ucha i był pewny, że chce go słyszeć już do końca życia i najlepiej jeszcze jeden dzień dłużej.
Comments