7.
- Vert Skamander
- 21 lut 2021
- 9 minut(y) czytania
Dni mijały mu na szkoleniu kadetów i zabijaniu kolejnych Śmierciożerców z grupy szmalcowników. Ostatni dzień był dla niego powodem do małego świętowania, gdyż dopadł Dołohowa i osobiście zamknął jego celę w Azkabanie. Poza tym znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie, bowiem zapobiegł śmierci Rity Skeeter. Co prawda nie pałał do niej wielką namiętnością, lecz nie mógł podważyć, że Rita była ważną postacią w świecie czarodziejów.
– Rito, zapytam jeszcze raz. Czy widziałaś twarz osoby, która chciała rzucić klątwę? – zapytał powoli, najspokojniej jak tylko potrafił. Jedną ręką uciskał jednak nasadę nosa, by przypadkiem nie wybuchnąć, a i by powstrzymać lekko migrenowy ból, który rozchodził się po jego czaszce. Panna Skeeter, jak zwykle barwna i wielomówna, niekoniecznie rzeczy istotnych dla sprawy, siedziała tuż przed nim. W kącie pomieszczenia stał Zabini obserwując sytuację. Harry Potter i Ronald Wesley również byli obecni w pomieszczeniu. O ile zrozumiała była obecność szefa biura aurorów, o tyle Wesley potrzebny był tyle by podać chusteczkę zapłakanej dziennikarce.
– Przecież mówiłam, że miał maskę! – zachlipała, łapiąc się za klatkę piersiową.
– Tak, mówiłaś też, że miał ciemne włosy i był przystojny – odparował z ironią Malfoy stając naprzeciwko niej. Spojrzał jej głęboko w oczy. Być może nie powinien stosować swoich umiejętności do wydobywania informacji ze świadka, jednak wiedział, że inaczej nie dowie się prawdy, a Skeeter jeszcze pół nocy opowiadałaby im baśnie lepsze niż pisał sam Bard Beedle.
Wdarł się do głowy Rity Skeeter i przetrząsał jej umysł kawałek po kawałku. Jego uwagę skupiła postać, o której wcześniej nikt inny nie wspominał. Wysoka i smukła. Niewątpliwie była kobietą. Odwrócił wzrok i odmaszerował w stronę drzwi. Wyszedł na zewnątrz, zaciągając się świeżym powietrzem. Nie widział we wspomnieniach Rity twarzy tej kobiety, ale czuł, że jest ona kluczowa w ich sprawie.
– Co widziałeś? – Potter stanął obok niego i wziął zapalniczkę, którą mu podał. Oboje wciągnęli się w ten mugolski nawyk palenia papierosów. – Wiem, że spenetrowałeś jej umysł – dodał, gdy Draco spoglądał na niego, udając, że nie wie, o czym mówi.
– Było kilku śmierciożerców: Karkarow, Scabior i Travers. Ale była z nimi też kobieta, nie widziałem jednak jej twarzy. Wysoka, długie srebrzyste włosy z przebłyskami błękitu. Przypominała mi kogoś, lecz nie wiem… Naprawdę nie wiem kogo.
– Musimy się skupić na jej uchwyceniu – stwierdził Potter. Obok niego pojawił się Zabini wraz z Wesleyem – My wracamy do Hogwartu, a wy na szkolenie. Zostały niespełna dwa tygodnie do egzaminu. Zostawimy u Rity dwóch aurorów, być może za jakiś czas powtórzą atak na nią. – Draco skinął głową na jego słowa. Złapał za nadgarstek Blaise i bez słowa teleportował ich na wielkie pole, na którym obydwaj zdawali swój łowiecki egzamin. Przystąpili do walki z kadetami, poprawiając ich błędy jeden za drugim. Musieli podciągnąć umiejętności wszystkich, do najlepszych jak się tylko dało.
– Reflektuj Hadley! – krzyknął do blondwłosej dziewczyny, która prawie oberwała jego zaklęciem. W ostatniej chwili odskoczyła w bok, robiąc przewrót przez bark. Sprawnie się podniosła i kontratakowała, jednak Draco był przygotowany. Spokojnie odpierał atak za atakiem, a w najmniej spodziewanym momencie wdarł się w jej umysł. Ariana Hadley padła kolanami w ciemną, mokrą ziemię. Złapała się za głowę, w której przewijało się wspomnienie za wspomnieniem… Dom gdzie panował rygor ojca, pas na jej drobnym ciele, gdy wróciła pięć minut spóźniona, szkoła gdzie była idealna, popularna, impreza, sypialnia, chłopak, krzyki, płacz i błaganie… Dosyć, nie rób tego… jej nagie ciało, histeryczny płacz, gdy chłopak wdarł się w nią bez ostrzeżenia. Draco wyszedł z jej umysłu tak szybko jak się do niego dostał. Dyszał ciężko po tym co zobaczył. Złamana, zniszczona i pokonana dziewczyna zaczęła rzewnie płakać. Malfoy bez namysłu doskoczył do niej i przygarnął w swoje ramiona. Pole bitwy zamarło, nawet Zabini zdębiał nie wiedząco co robić.
– Ciiii Ariano. Jestem przy tobie. Spokojnie, nic ci nie grozi – szeptał do ucha dziewczyny, która nadal wiła się w jego ramionach wstrząsana konwulsjami płaczu. Draco wzrokiem odnalazł przyjaciela, który jak na zawołanie odzyskał rezon.
– WSZYSCY WYNOCHA! JUŻ! TO NIE PRZEDSTAWIENIE! – ryknął na resztę kadetów, a ci w popłochu ruszyli truchtem do wielkiego hangaru. Tylko ciemnowłosy mężczyzna stał bez ruchu wpatrzony w zapłakaną dziewczynę. – De Villart Ciebie też się to kurwa tyczy! – Zabini złapał za ramię Jonathana i pchnął go w stronę ścieżki prowadzącej do hangaru. Ten wyszarpnął się z jego uścisku i ostatni raz spoglądając na blondynkę, która powoli się ogarniała, odmaszerował wściekły.
*
Dni szkolenia mijały jeden za drugim. Po niedawno zaistniałej sytuacji Draco jeszcze mocniej skupił się na trenowaniu oklumencji z kadetami, co i dla niego było wyczerpujące. Zabini powrócił do Hogwartu, by doglądać bezpieczeństwa nauczycielek i uczennic mugolskiego pochodzenia.
Kolejne godziny na polu bitwy były wykańczające dla każdego. Właśnie przeprowadzał próbny egzamin, który ponad trzy lata temu sam musiał ukończyć, by być dziś, tu gdzie jest. W wirze walki nagle usłyszał odgłos teleportacji. Rozejrzał się zaniepokojony, a jego oczy natrafiły na postać stojącą kilka stóp od niego i broniącą się przed atakiem jego kadetów. Szło jej bardzo dobrze, niedziwne więc, że rekruci byli pewni, że to część zadania.
– STOP – krzyknął głośno, a wszyscy zamarli – Granger, co ty Tu robisz? – zapytał z przestrachem, stając przed kobietą. Patrzył prosto w jej ciemne oczy. Ubrany w pełny strój bojowy wyglądał niebezpiecznie.
– Ty… jesteś łowcą – jej szept przeciął zaległą ciszę – Jesteś cholernym łowcą! – krzyknęła głośniej, nie mogąc w to uwierzyć – Zabini również, tak? – nie musiał odpowiadać. Wiedziała.
– Granger co tu robisz? – jeszcze raz spokojnie zadał pytanie. Gdyby nie było poważnej przyczyny, na pewno nie zjawiłaby się tutaj. Nie zdradzono by jej tego kim jest.
– Draco… - wypowiedziała jego imię inaczej niż zwykle. Jej głos przepełniony był bólem, okropnym, nieznośnym bólem, a w oczach widniała jedynie troska. On już wiedział, wiedział, z jaką wiadomością Granger do niego przybyła – Draco, tak mi przykro… - zaczął cofać się przed nią, jakby dzięki temu miał uciec od wieści, które przyniosła. Padł na kolana, ręce oparł o uda, a wzrok wzniósł ku niebu, pozwalając by jego łzy, zmieszały się z deszczem. Wszyscy kadeci stali bez ruchu. Nigdy nie widzieli swojego mentora w takim stanie. Nie wiedzieli nawet jak na to zareagować. Hermiona wpadła w jego ramiona, a on momentalnie przygarnął ją do siebie. Oparł głowę o jej ramię, w które rzewnie się wypłakiwał. Jego uścisk był żelazny, jakby chciał ją chronić przed nieznanym, jakby była ostatnim skarbem, który mu pozostał. Kolejny trzask teleportacji, a na polu zjawił się Zabini. Tym razem nie musiał mówić ani słowa by rekruci ruszyli za nim.
Po kilku minutach Hermiona lekko odsunęła chłopaka od siebie. Byli przemoczeni zimnym deszczem. Podniosła się, ciągnąć w górę odrętwiałego łowcę. Wspólnie ramię w ramię ruszyli do jego gabinetu. Draco usiadł na kanapie ,chowając twarz w dłoniach. Uspokoił się, o ile w tej sytuacji można tak powiedzieć. Na pewno jednak już nie płakał. Założył maskę obojętności, niewzruszonej ani jedną emocją.
– Jak? – jego głos był bezbarwny, pusty, jak jego stalowy wzrok, który padł wprost na nią.
– Była torturowana w… W waszej posiadłości. Na koniec okrutnie zabita. – Wiedziała, że mimo wszystko musi odpowiadać mu ze szczegółami. Tego oczekiwał.
– Kto? – kolejne krótkie pytanie. Nie dawał po sobie poznać jaki gniew, jaka wściekłość budzi się w jego sercu.
– Draco… - Hermiona nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Wiedziała, lecz odpowiedź załamie go doszczętnie.
– KTO?! - ryknął na nią, doskakując w kilka sekund do krzesła, na którym siedziała. Oparł obie dłonie na podłokietnikach, zamykając tym samym kobietę w klatce utworzonej ze swojego ciała. Pochylał się nad nią, kierując w jej stronę wzrok, który nie przyjąłby sprzeciwu.
– Draco, to był twój ojciec. Lucjusz Malfoy zabił swoją żonę. – odpowiedziała w końcu. Nie patrzyła jednak w jego oczy. Nie potrafiła, bo bała się tego co w nich zobaczy. Poderwał się z furią i rządzą mordu. Uderzył pięścią w najbliższą ścianę, wywrócił krzesło, które stanęło mu na drodze i zdemolował wszystko na biurku. Hermiona Granger siedziała bez ruchu, pozwalając na zdemolowanie całego biura. W końcu wypadł przez drzwi, a ona poderwała się za nim.
– DRACO! – krzyczała jego imię, lecz on jej nie słuchał – Draco nie możesz! Jesteś aurorem! – Hermiona próbowała go dogonić.
– A temu co? Dziewczyna go rzuciła? – zapytał z drwiną Jace, który wraz z resztą rekrutów zebrał się w hangarze.
– Crucio! – wydarł się Malfoy, a smuga światła powędrowała w stronę chłopaka. Granger zareagowała automatycznie. Rzuciła się na Jonathana, którego osłoniła swoim ciałem, przez co zaklęcie ugodziło w nią. Łowca momentalnie obudził się z amoku i dotarło do niego, co zrobił. Doskoczył do kobiety, która wiła się i krzyczała z bólu. – Zabini zabierz tę hołotę, bo wymorduję! – krzyknął do przyjaciela, który już miał w swoich rękach Jonathana de Villart. Zerwał z jego piersi emblemat nocnego łowcy.
– Wypierdalaj – syknął w twarz chłopaka i pchnął go jak karalucha, którego się brzydzi. Chłopak od razu się deportował.
– Granger… - wyszeptał. Delikatnie, samymi opuszkami palców pogłaskał jej policzek. Kobieta leżała nieruchomo na jednym boku, głowę miała odwróconą w jego stronę, oczy pozbawione blasku, matowe, lecz nadal przenikliwie brązowe spoglądały na niego spod kurtyny ciemnych rzęs, na których osadziły się kropelki słonych łez.
– Słuchaj mnie Malfoy, bo nie powtórzę tego drugi raz. To ja rzuciłam cruciatusa w twoją stronę. Zabrałam Ci różdżkę. Kłóciliśmy się. Rzuciłam zaklęcie niewybaczalne twoją różdżką. A teraz pomóż mi się ogarnąć, by wersja była wiarygodna. – nie mógł uwierzyć w jej słowa. Zranił ją, zniszczył, a ona chciała go chronić. Chronić jego parszywą dupę. Pomógł Hermionie stanąć w pion. Zlustrował ją wzrokiem.
– Zabini, różdżka – poprosił przyjaciela, który włożył mu przedmiot w wyciągniętą dłoń. Rzucił kilka zaklęć, które doprowadziły Hermionę do normalnego stanu. A przynajmniej poprawiły jej wygląd, bo wiedział, że w psychice nadal szaleje tornado. Nim się obejrzeli, w pomieszczeniu znalazł się minister magii i szef biura aurorów. Potter spojrzał na niego ostrzegawczo, jakby wiedział, że Hermiona ma plan, a on ma grać według jej reguł.
– Panie Draco Lucjuszu Malfoy – wzdrygnął się na dźwięk swojego drugiego imienia. Nienawidził go jeszcze bardziej. Stanął tuż przed ministrem gotów na zwolnienie dyscyplinarne ze służby.
– Panie Ministrze – twardo wkroczyła Granger. Dźwięk jej obcasów odbił się po posadzce, gdy stanęła u boku łowcy – To ja. To ja rzuciłam zaklęcie niewybaczalne różdżką należącą do aurora – jej mimika niczego nie zdradzała, a głos nawet się nie zająknął, choć nie była urodzonym kłamcą.
– Pani panno Granger? – minister spojrzał na nią bez przekonania.
– Tak panie ministrze – jeszcze raz, jeszcze głębiej brnęła w swoje kłamstwo.
– Jakim cudem? – minister próbował zrozumieć tę sytuację. Wzrokiem wodził po łowcy, który starał się grać w jej grę. Na twarz przybrał kolejną maskę.
– Kłóciliśmy się. Pan Malfoy… Powiedział o kilka słów za dużo, co wytrąciło mnie z równowagi. Naprawdę nie powinien mnie tak znieważać. Wyrwałam różdżkę z jego ręki i zagroziłam mu. Nie uwierzył, że to zrobię więc… Zrobiłam. Chciałam, by miał kłopoty. Nigdy nie pałaliśmy do siebie sympatią i chciałam odegrać się za wszystkie lata w Hogwarcie. Wiem jednak, że było to nieodpowiedzialne, dziecinne zachowanie i że zniszczyłabym tym samym karierę zawodową pana Malfoy’a. Dlatego stoję tu i przyznaję się do winy. Nie mogę pozwolić, byśmy stracili tak dobrego łowcę, przez moje niewybaczalne zachowanie. – Granger, mówiąc to, nawet nie mrugnęła. Mówiła pewnie. Jej wersja była bardzo wiarygodna.
– Panie Malfoy, nie wygląda pan jak rażony cruciatusem – stwierdził ministe,r nadal lustrując go wzrokiem.
– Przyjaciel doprowadził mnie do porządku – wskazał głową na Zabiniego, który stał tuż za ministrem.
– Panie Zabini, czy to, co tu padło jest prawdą? – mężczyzna tym razem skupił się na ciemnoskórym aurorze.
– Tak panie ministrze. Poniosło ich oboje. Ani Hermiona nie powinna rzucać crucio na aurora, ani on zachować się w tak prymitywny sposób – odpowiedział, kłamstwo gładko mu przychodziło.
– Cóż… panno Granger nie spodziewałem się takiego zachowania po pani. Będę musiał przemyśleć i zwołać naradę w pani sprawie – minister wyglądał na szczerze zawiedzionego. Chyba wolałby to Malfoy rzucił cruciatusa, niżeli jego ulubiona minister magicznego zdrowia. Minister deportował się z trzaskiem. Na sali pozostał jedynie Malfoy, Granger, Potter i Zabini. O dziwo Potter nie zabrał swojej rudej małpy, za co Malfoy w tym momencie był bardzo wdzięczny.
– A teraz… co naprawdę miało miejsce? – Harry wiedział, że ta dwójka uknuła plan wygodny dla nich. Spoglądał to na Hermionę, to na Draco, jakby ich miny miały dać mu odpowiedź na pytanie. Tak się jednak nie stało, więc ponaglił ich – No? Słucham?
– Przekazałam Draco informacje o śmierci Narcyzy i… Astorii. Draco wściekł się, zdemolował biuro, potem wypadł z niego jak opętany przez demona. Na drodze stanął mu jakiś młody chłopak, rekrut. Widać, że nie lubi Draco, dlatego chciał go sprowokować. Rzucił tekstem o jego zachowaniu, coś w stylu „a temu co? Dziewczyna go rzuciła?”. Malfoy się wściekł, rzucił w jego stronę crucio, a ja osłoniłam chłopaka, i resztę już znasz. – Widząc, że Draco nie podejmie próby wyjaśnień, Hermiona wzięła to na siebie i wyjaśniła bliznowatemu, co tak naprawdę miało miejsce. Harry przeniósł wzrok na Zabiniego, jakby jeszcze u niego szukał potwierdzenia tych słów, ten skinął głową na znak zgody.
– Malfoy, powinieneś dziękować jej do końca życia. Nosić na rękach i błagać o wybaczenie – powiedział sucho Potter i tak jak przed chwilą minister, okręcił się w miejscu i z trzaskiem zniknął. Zabini podążył jego śladem. Hermiona spojrzała współczującym wzrokiem na Draco i poszła w ślady pozostałych. Został sam na pustym, ciemnym, cichym i w tym momencie przytłaczającym polu bitwy. Oddał się morderczemu treningowi, jakby to miało odpokutować jego winy. Skatować jego ciało i duszę.
Comments