12.
- Vert Skamander
- 21 lut 2021
- 8 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 25 lut 2021
Głośny krzyk wściekłości rozniósł się po pomieszczeniu. Wysoka, smukła postać przemieszczała się po sali pełnej jej wyznawców.
– Głupcu! Czy naprawdę nie potrafisz zrobić czegoś dostatecznie dobrze?! – ryknęła w stronę klęczącego przed nią mężczyzny. Ten jeszcze mocniej uniżył głowę.
– To mój syn – głos mężczyzny oddawał pełną skruchę.
– Nagle ci się przypomniało, że masz syna? Interesujące – zakpiła bez krzty współczucia.
– Wróżebna…
– ZAMILCZ! – z furią rzuciła się w stronę mężczyzny i z całych sił spoliczkowała go, zadbała by jej długie paznokcie otarły jego bladą skórę – zabijesz jego, ją i tego głupca który odebrał mi ojca! – wycedziła mu prosto w twarz. Mężczyzna zacisnął pięści, oczy spuścił na ziemię, lecz głowa pokiwała twierdząco.
– Ile mam czasu? – zapytał chłodno. W końcu odważył się spojrzeć na oblicze kobiety.
– Ile będzie trzeba. To nie jest szybka sprawa – uśmiechnęła się z satysfakcją. Opuściła komnatę nim mężczyzna zdążył wstać. Wyszła z ogromnego dworu by przez równie okazały ogród przedrzeć się do kutej, żelaznej bramy. Jeden ruch ręki wystarczył by się przed nią rozstąpiła.
Dziewczyna sunęła po ziemi płynnym krokiem. Pełny był gracji. Gdyby nie zło, które kryło się w jej oczach, można by rzec, że jest piękną, młodą arystokratką. Jednak otaczająca ją aura mroku odbierała jej coś z tego piękna. Jej stalowe spojrzenie było zimne niczym lód, doszczętnie wyprane z emocji. Długie do pasa, platynowe włosy, gdzieniegdzie poprzetykane błękitem, opadały taflą na jej plecy. Nie była typem kobiety w grzecznych sukienkach. Wyglądała niczym łowca. Mroczny łowca.
Stanęła przed niepozornym grobowcem. Równie mrocznym jak całe jej życie. Doskonale wiedziała, że w tej mogile nie spoczywa ciało jej ojca. Potrzebowała jednak takiego miejsca, namiastki jego obecności. Miejsca, w które zawsze mogła przyjść, ukryć się przed światem. Gdy spadł na nią ciężar jej historii rodowej nie wiedziała czy powinna śmiać się czy płakać. Cieszyć czy smucić. Była przeklętym dzieckiem, które nigdy nie powinno się narodzić. Teoretycznie córka najpotężniejszych magów, praktycznie zrodzona z potworów. Gdyby ujawniła swoją prawdziwą tożsamość, nazwiska tak potężnie splamione czarną magią, zostałaby zabita szybciej niż zdążyłaby je wypowiedzieć. Gdy była małą dziewczynką zastanawiała się jakby to było mieć prawdziwych rodziców. Czy Bellatrix by ją kochała? Byłaby przykładną matką? A Tom? Jak ktoś tak zły mógł kochać, wiedzieć co to miłość… dla niej jednak nie był zły. Wiedziała, że jej ojciec miał idee, którą ona chciała dalej pielęgnować. Pomści go. Zabije każdego kto miał udział w jego śmierci. Z tym postanowieniem okręciła się wokół własnej osi i z trzaskiem zniknęła w mroku.
*
Ginny Wesley była w swoim żywiole. Na miotle, kilkanaście stóp w górze z kaflem w ręku. Długie, ogniste włosy powiewały na wietrze, na twarzy malowała się zaciętość choć był to jedynie trening. Grała przeciwko samej sobie, jednak nie oznaczało to, że dawała sobie fory. Wręcz przeciwnie. Rudowłosa mknęła niczym ognista strzała przerzucając kafla przez najwyższą obręcz. Magiczna piłka prędko wróciła do jej rąk, gdyż tak ją zaczarowała. Ponownie zatoczyła koło i zmierzała w stronę niższej obręczy, gdy z szokiem wymalowanym na twarzy zatrzymała się i uświadomiła sobie, że kafel, którego przed chwilą dzierżyła w ręku został jej brutalnie odebrany. Spoglądała z otwartą buzią na mknącą w stronę przeciwnej bramki postać. Ta równie efektownie co przed chwilą ona wrzuciła ją w obręcz, a piłka wróciła do rąk Wesley.
– Zabini?! – gdyby byli na ziemi ruda zbierałaby szczękę z zielonej murawy. Widok ciemnoskórego chłopaka, ubranego w pełen strój do gry wytrącił ją z równowagi.
– Pozbieraj zęby Wesley. Uznałem, że przyda Ci się partner do treningu – Mężczyzna zaśmiał się pogodnie i nim dziewczyna się otrząsnęła ponownie odebrał jej kafla. Tym razem Ginny jednak szybko doprowadziła się do porządku, bo już po kilku sekundach mknęła za Blaisem. Ich trening był długi, intensywny i bardzo zabawny. Pewnie jeszcze sporo czasu by trwał gdyby powietrza nie przeciął ostry, wyrazisty krzyk.
– ZABINI! – mężczyzna momentalnie zatrzymał się w powietrzu spoglądając w dół na wściekłe oblicze blondwłosego aurora. Obecnie nie wiadomo było czy mocniej zaciska szczękę czy pięści.
– Spokojnie Draco, uspokój się. Wdech… jesteś oazą… wydech… spokoju, oazą… jesteś pieprzoną oazą jebanego kurwa spokoju! – łowca krążył po krótkim odcinku boiska czekając aż jego niefrasobliwy podwładny wyląduje na ziemi. Ten jednak widząc wściekłość arystokraty, profilaktycznie zawisł kilka stóp nad ziemią aby gniew Draco nie mógł go tak szybko dosięgnąć – Gdzie. Jest. Granger?! – wycedził gdy tylko czarnoskóry zbliżył się na tyle by mógł obrzucić go lodowatym spojrzeniem.
– W bibliotece – usłyszał pewny głos aurora. Ginny zawisła obok Blaise na swojej miotle obserwując raz jednego raz drugiego z myślą, że Hermiona przydałaby się tutaj, bo zaraz się pozabijają.
– Doprawdy? A wyobraź sobie, że jej tam nie zastałem – ironia i jad aż wylewały się z postawy i głosu Draco.
– To na pewno musi być u siebie – głos Blaise nie był już tak pewny, strzelał.
– U siebie? Jeśli jest u siebie to również u mnie. Niestety Blaise pudło. W naszej komnacie też jej nie ma – mocno zaakcentował słowa „u mnie” i „naszej”, a w oczach Zabiniego pojawiła się panika – chcesz wiedzieć gdzie jest Hermiona Granger? Oświecę cię. Hermiona Granger jest w jebanym Ministerstwie Magii! – przestał powstrzymywać swoją złość. Krzyknął na Zabiniego, a ten zrobił się niemal blady ze strachu mimo swojej karnacji. Poczuł szarpnięcie za przód szaty i wylądował na twardej murawie. Poruszył niepewnie szczęką, która promieniowała bólem od uderzenia o wbrew pozorom twardą, trawiastą nawierzchnię. Nie zdążył się jednak podnieść gdyż ponownie poczuł szarpnięcie za swoje ubrania czym Draco postawił go do pionu. Mężczyzna nie odezwał się nawet słowem. Wiedział, że gdyby zaczął przepraszać wywołałby jeszcze większą furię w łowcy. Ruszył z pokorą przed nim. Zostawił za sobą zszokowaną Ginny Wesley, gdy obrócił się na pięcie. Kobieta mogła usłyszeć jedynie trzask teleportacji i obaj mężczyźni zniknęli z jej oczu.
*
Draco od zawsze miał w sobie tyle gracji i elegancji, że nawet teleportując się lądował w idealnej pozycji. Tym razem było tak samo. Jego nogi pewnie uderzyły o betonowy chodnik by ten od razu mógł ruszyć ku wyjściu ze ślepego zaułka. Niestety nie mógł powiedzieć tego samego o towarzyszu. Zabini klnąc pod nosem otrzepywał szaty z błota i wody po wylądowaniu w kałuży. Blondyn nie mógł uwierzyć, że auror nie sięgnął jeszcze po różdżkę i magią nie doprowadził się do porządku. Westchnął ciężko i nawet nie racząc go połową spojrzenia, machnął swoją różdżką celując w Zabiniego by po chwili chłopak był czysty i schludny. Mężczyzna dogonił go i krok w krok szedł bez słowa obok niego. Wspólnie weszli do jednej z czerwonych budek i po wystukaniu na klawiaturze kilku cyfr budka zjechała w dół. Magiczna winda do równie magicznego świata. Po kilku chwilach znaleźli się w wielkim holu wejściowym do ministerstwa.
– A teraz słuchaj mnie uważnie, bo nie lubię się powtarzać. Ministerstwo zostało przejęte przez śmierciożerców. To informacja z ostatniej chwili. Nie próżnują. Już zaczęli gonić czarownice mugolskiego pochodzenia i sądzić je przed Wizengamotem za pochodzenie. Zabiją każdą, która nie jest choćby półkrwi – Zabini słuchał go z uwagą jednak strach był widoczny nie tyle w jego postawie, co w oczach – Granger też zdążyli zgarnąć przez twoje zbagatelizowanie rozkazu, więc teraz musimy ją odnaleźć i rozegrać piękną, romantyczną scenkę. Módl się bym znalazł ją żywą, bo jak nie to sam będziesz kopał nam mogiłę – ostatnie słowa wysyczał do ucha łowcy, na co ten niemal się wzdrygnął. Kiwnął głową nie śmiąc nawet sprzeciwić się przełożonemu i ruszył na poszukiwania. Draco również nie miał zamiaru stać w miejscu. Pewnym krokiem zaczął przemierzać korytarze ministerstwa, aż w końcu na samym dole, tuż przed salą rozpraw znalazł to co było dla niego tak drogie. Z ulgą przyjął widok Hermiony Granger, choć ta była przerażona, tonąca we łzach.
– Hermiona skarbie, tu jesteś! – kobieta niepewnie podniosła na niego wzrok. Widział w jej oczach zagubienie, brak zrozumienia i szczery, ogromny strach. Dostrzegł jednak coś jeszcze, coś czego nie potrafił opisać. Nadzieję? Ulgę?
– Draco… - niemal szepnęła jego imię jakby chciała sprawdzić czy to dzieje się naprawdę. Mężczyzna nie zważając na dwóch szmalcowników obok kobiety ruszył pewnie w jej stronę. Hermiona Granger dziękowała w duchu, że ją tu znalazł. Prawie zerwała się do biegu by rzucić mu się w ramiona. Prawie, gdyż nadal była skuta magicznymi kajdanami i przypięta do szmalcownika.
– Panowie, co tu się dzieje? Dlaczego moja narzeczona jest skuta kajdanami? – Draco stanął tuż przed mężczyznami, którzy obecnie byli mocno zbici z tropu – Alecto bardzo proszę. Rozkuj ją, bo nie ręczę za siebie – ton głosu Draco Malfoya był pewny, choć on sam w duchu drżał jak osika na wietrze.
– Narzeczona? – Carrow wyłupił ślepia na arystokratę – to szlama! – ryknął w końcu.
– Puść moją narzeczoną – spokojnie, z opanowaniem warząc każde słowo Malfoy dalej grał w swoją grę. Travers rozkuł kobietę, która już bez opanowania rzuciła się w stronę łowcy i wpadła w jego ramiona. Ten momentalnie objął ją mocno, chowając w swoim uścisku – Hermiona musisz grać w moją grę. Błagam udawaj, udawaj cholernie we mnie zakochaną. Tylko to może uratować ci życie w tym momencie – niemal z paniką wyszeptał do jej ucha. Z pozoru ten gest wyglądał jak wtulenie policzka w miękkie pukle kasztanowych włosów. Łowca odsunął ją lekko od siebie – Kochanie, znalazłem Twój pierścionek. Jak zwykle zostawiłaś go na biurku. Popatrz co twoje roztargnienie nam przyniosło – Draco Malfoy był mistrzem opanowania w trudnych sytuacjach. Grał jak mu sztuka kazała. Ujął prawą rękę kobiety i nałożył na jej serdeczny palec pierścionek ze szmaragdem, który lśnił w nikłym świetle lamp. Duży pierścień, o specyficznym kształcie, wyniosły, pokazujący bogactwo rodowe. Pierścień rodu Malfoy. Dał Hermionie Granger bezpieczeństwo i nieograniczoną władzę nad członkami rodu, ale o tym kobieta jeszcze nie wiedziała.
– Czy to… to pierścień Malfoy’ów! – Carrow z przestrachem spoglądał na pierścionek jakby sam przedmiot miał moc zabijania – Głupiec! Czy ty wiesz, że musisz ożenić się z tą szlamą? Nietykalności nie da jej wieczne narzeczeństwo. Ta intryga nie ujdzie ci płazem! Splamisz ród?! Ożenisz się ze szlamą by uratować jej nędzne życie? – furia widoczna w spojrzeniu Carrowa była nie do opisania. Rozgryzł grę młodego arystokraty. Wiedział, że tę rozgrywkę musi doprowadzić do końca. Musi postawić Malfoya pod murem.
– Carrow nie martw się i dla ciebie znajdzie się miejsce przy stole weselnym – łowca niezrażony wybuchem szmalcownika ironicznie podejmował jego grę.
– Kiedy ślub? – do tej pory cicho stojący Travers zabrał głos. Był bardziej opanowany od swojego kolegi. Widać, że przekalkulował sytuację. Draco lekko ścisnął Hermionę za biodro dając jej znak, że i ona musi w końcu podjąć karty i zagrać o swoje życie. Kobieta zrozumiała intencje partnera. Spojrzała w jego stalowe oczy kierując w nie wszystkie pozytywne uczucia, które w sobie miała.
– Na wiosnę przyszłego roku – odpowiedziała w końcu odwracając wzrok na szmalcowników.
– Hermiona uwielbia wiosnę – dodał Draco wzruszając bezradnie ramionami – cóż mi pozostało jak poczekać do wiosny?
– Nam pozostało poczekać na zaproszenie i dziedzica rodu – Alecto również odzyskał rezon i z chytrym, mściwym uśmiechem spoglądał na młodych. Satysfakcja z niego biła na kilometr.
– Spokojnie i dziedzic się pojawi w swoim czasie. Ale wątpię byś mógł być dobrym wujaszkiem. Przykro mi Alecto ale chrzestnym nie zostaniesz – po wypowiedzeniu tych słów Draco mocniej przysunął kobietę do siebie. Pocałował ją w czubek głowy, jakby tym gestem chciał dodać jej odwagi do walki, a może samemu sobie jej dodawał? Grał na zwłokę? – no panowie. Miło było porozmawiać, ale mamy co robić. Pozwólcie, że was opuścimy. Chyba, że nadal macie jakąś sprawę do Hermiony?
– Życzymy szczęścia i ładnej pogody – odparł Carrow odwracając się na pięcie i wchodząc do sali rozpraw. Tam czekała nieszczęśnica, którą mogli jeszcze skazać. Draco odetchnął z ulgą. Mocno złapał dłoń kobiety i pewnie ruszył korytarzem. Byle dalej od tego miejsca. Gdy opuścili gmach ministerstwa Malfoy nawet się nie zastanawiał, że powinni odnaleźć Zabiniego. Zaciągnął przerażoną, odrętwiałą Hermionę w ciemną uliczkę i czym prędzej ich deportował w bezpieczne miejsce. Do azylu zwanego Hogwart.
Comments