top of page

11.

Zaktualizowano: 25 lut 2021

Gdy młody auror obudził się rano prawie się nie zdziwił, że jego zimne jak lód spojrzenie zetknęło się z płynną czekoladą. Pewnie gdyby pamiętał, wiedziałby, że ona nie potrafi czekać.

– Co tu robisz? – zapytał nad wyraz spokojnie próbując oddalić czas decyzji.

– Och błagam cię Malfoy! Co postanowiłeś? Nie mamy dużo czasu! – dziewczyna nie była subtelna. Za to zdecydowanie zniecierpliwiona.

– Dzień dobry, też się cieszę, że znowu cię widzę. Spało mi się dobrze, czuję się lepiej. Dziękuję, że pytasz. – odparł z ironią nadal odważnie patrząc w jej oczy, w których rodziło się zniecierpliwienie.

- Dupek – westchnęła ciężko – możesz nie pamiętać kim jestem, ani kim sam jesteś, ale twój charakter nigdy nie ulegnie zmianie.

– Co mam ci powiedzieć? Że nie spałem całą noc myśląc nad tym kto ma zniszczyć sobie przeze mnie życie? Kogo mam wpuścić w zakamarki, których obecnie sam nie znam? Które mnie przerażają? Komu zaufać? I jak sobie w tym wszystkim ufać?! – jego głos był zimny, pozornie bezemocjonalny, lecz ona czuła jego frustrację. Kobieta uświadomiła sobie, że arystokrata był naprawdę rozdarty, bowiem pierwszy raz tak otwarcie mówił o swoich emocjach.

– Draco… pozwól mi… - ciemnooka nadal patrzyła na niego swoim ciepłym, budzącym zaufanie spojrzeniem, lecz głos już nie był tak stanowczy. Mężczyzna zaś zamknął swój wzburzony ocean i westchnął głęboko. Dziewczyna nie mogła wiedzieć, że rozkoszuje się dźwiękiem swojego imienia w jej ustach. To jak spokojnie, lekko i bez nienawiści je wypowiada było dla niego niemal nierealne. Swoje imię bowiem zawsze słyszał jako ostry, twardy dźwięk, który był niczym obelga.

– Obiecasz mi coś? – otworzył oczy i z powagą ponownie wlepił wzrok w jej tęczówki. Dziewczyna skinęła lekko głową by wypowiedział swoją prośbę – Jeśli wydarzy się coś… zobaczysz coś lub usłyszysz, jeśli zejście niżej, głębiej w moje myśli, wspomnienia… będzie ci zagrażało, sprawi, że nie będziesz mogła już zawrócić proszę…błagam, nie idź dalej. Nie próbuj odzyskać moich wspomnień za wszelką cenę. – Słowa łowcy były mocne, przepełnione obawą i frustracją, a jednocześnie tak spokojne i niemal czułe. Gdyby Hermiona go nie znała uznałaby, że się o nią troszczy. Wiedziała jednak, że nie powinna odbierać jego emocji tak personalnie. Gdy już wejdzie w jego umysł nie będzie mogła roztrząsać, analizować i brać do siebie czegokolwiek na co tam natrafi, nawet jeśli ta przeszłość będzie jej dotyczyć.

– Obiecuję – wypowiedziała spokojnie, jednak wiedziała, że zrobi wszystko co będzie mogła by po ponownym przebudzeniu wiedział kim jest. W tym momencie była gotowa nawet na to by usłyszeć z jego ust drwiące „szlama” byle tylko odzyskał pamięć.


*

Hermiona Granger pierwszy raz znajdowała się na swoim oddziale jako jego pacjent. Obecnie ubrana w białą szatę, podłączona do aparatury, z wenflonem w żyle, leżała na łóżku obok Draco Malfoy’a. Co swoją drogą również robiła pierwszy raz w życiu. Pierwszy i ostatni, bo gdy mężczyzna odzyska wspomnienia wróci do swojej chłodnej tolerancji. Przynajmniej taką miała nadzieję. Kobieta była przerażona, czuła się dziwnie, źle, nienaturalnie… była przytłoczona. Przytłoczona tym, że w sali znajdował się magomedyk z jej zespołu. Przytłoczona tym, że jej były wpatrywał się w nią oceniającym wzrokiem. Przytłoczona tym, że przyjaciel wbija w nią współczujące spojrzenie. Przytłoczona tym, że Ginny chodzi od okna do drzwi. Ale przede wszystkim przytłaczała ją intensywność stalowego wzroku, który od kilku minut nie był z niej spuszczony. Draco Malfoy wpatrywał się w nią tak jakby chciał jej przekazać, że jeszcze może się wycofać. Ona patrząc w jego oczy wiedziała, że tego nie zrobi. Carl ostatni raz sprawdził przewody, które szły od głowy łowcy do Hermiony, łącząc ich w ten sposób. Nacisnął mały guzik na aparaturze i przez wenflony toczyła się powoli ciecz, która zaraz miała znaleźć się w ich żyłach. Ostatnim co zapamiętała to jego ciepłe palce splatające się z jej, jakby chciał dodać jej otuchy. Była to kolejna obietnica. Obietnica, że wyjdą z tego cało.



Podniosła się z posadzki, na którą z hukiem upadła. Rozejrzała się po pomieszczeniu próbują sobie uświadomić gdzie jest. Z przerażeniem uzmysłowiła sobie, że znajduje się na środku salonu w Malfoy Manor, ale chyba jeszcze większą zgrozę spowodował w niej widok małego chłopca, na oko pięcioletniego, który stał w kącie pod ścianą. Początkowo nie zauważyła Lucjusza Malfoy’a, który wyszedł zza wysokiego regału. Instynktownie chciała zerwać się do biegu by ukryć się za najbliższym fotelem, lecz coś ją zatrzymało.

– Nie musisz się chować. Nie widzą nas. Jesteśmy w moich wspomnieniach – głos, który słyszała był jej w jakiś sposób znany. Wydawał się jednak bardzo odległy, jakby ktoś mówił do niej z dna studni. Zerknęła na Malfoy’a, który stał obok niej. Ubrany w elegancki garnitur, cały w ciemnej barwie, nonszalancko chował ręce w kieszeniach spodni. Wyglądał tak jak łowca obecnie wygląda. Z przestrachem przeniosła wzrok na toczącą się w roku pokoju scenę.

– To ty prawda? – zapytała niepewnie. Wiedziała już, że nie mogą ich zobaczyć, jednak z wrodzonej ostrożności stanęła za regałem.

– Tak. To ja mający pięć lat. Są moje urodziny. Rok wcześniej dostałem od mamy prezent, zaś od ojca polecenie, którego wykonanie jest właśnie weryfikowane. Obserwuj… - Draco z teraźniejszości był spokojny, chłodny. Bez emocji obserwował scenę jakby po prostu oglądał film w telewizji. Przeniosła wzrok na plecy Lucjusza.

– Synu. Zawiodłeś mnie. Dałem Ci tylko jedno, proste zadanie, a ty mnie zawiodłeś – ton Lucjusza był twardy, pewny, wyniosły jak na arystokratę przystało. Nie brzmiał jakby zwracał się do dziecka. Dopiero teraz, gdy starszy z rodu Malfoy’ów mężczyzna nieznacznie się odwrócił, zobaczyła, że na jego prawym przedramieniu siedzi młoda, czarna jak smoła sówka. Spokojnym, łagodnym gestem głaskał jej pierze. – Miałeś ją wytresować. Miała być ci posłuszna, a ty co zrobiłeś?

– Wytresowałem ją ojcze – mały chłopiec odpowiedział niepewnie, choć postawą nie zdradzał swojego przerażenia. Stał dumnie wyprostowany przed ojcem, patrzył prosto w jego oczy, odpowiadając z taką samą powagą z jaką on zwracał się do niego.

– Och nie Draco, nie wytresowałeś jej. Przykro mi to stwierdzać lecz ty ją oswoiłeś. Uzależniłeś od siebie. Przekazałeś jej swoją miłość, a ona stała ci się ufna… taka bezbronna. – Lucjusz mówił ze spokojem i opanowaniem, choć w jego tonie głosu wybrzmiewało wyrachowanie i pogarda dla działania syna. Mocniej zacisnął dłoń na szyi ptaka, na co ten zaczął się szamotać w jego rękach. Mały chłopczyk skrzywił się na ten widok, lecz dzielnie opanowywał łzy. Ojciec jednym ruchem skręcił kark zwierzęciu, które bezwładnie opadło pod stopy dziecka. – Pamiętaj Draco. Miłość jest zgubna, ułudna. Prowadzi do destrukcji. Kochać i być kochanym to znaczy zostać zniszczonym. – Lucjusz spojrzał w dół na ptasiego trupa. Z jego dziobu sączyła się krew, a przez szamotanie ptaka pióra były rozrzucone po podłodze. – posprzątaj to – wskazał na truchło i obrócił się na pięcie. Jego peleryna zaszeleściła obijając się o jasny marmur, gdy zostawiał syna z martwym zwierzęciem. Młody Malfoy uklęknął nad sówką i delikatnie pogłaskał ją po głowie. Kilka kropel słonych łez opadło na bezwładne ciało jego przyjaciela. Chłopiec szybko jednak otarł oczy, na twarz przybrał maskę obojętności. Wstał i opuścił pomieszczenie by po chwili do niego powrócić z ręcznikiem w ręku. Zawinął w nie ciało sowy, a różdżką doprowadził pomieszczenie do nieskazitelnej czystości.


– Mój ojciec na moich oczach zabił moją sowę by pokazać mi, że uczucia to słabość. Wiedział, że jej śmierć mnie zaboli. To był pierwszy i ostatni raz, w którym płakałem na kolejnych kilkanaście lat. – Malfoy, który stał obok Hermiony odezwał się nagle. Kobieta aż wzdrygnęła się na dźwięk głosu, który był tak blisko niej. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wpatrywała się w tę scenę z zapartym tchem i szeroko otwartymi oczami. Nie miała jednak czasu by analizować to co zobaczyła, gdyż chłopak złapał ją za rękę, a po chwili poczuła szarpnięcie i widziała jak wszystko się rozmywa by zapadła ciemność. Dopiero po kilkunastu sekundach znowu odzyskała wzrok.


Stała praktycznie w tym samym miejscu jednak na czarnej kanapie siedziała dość młodo wyglądająca, elegancka kobieta. W rogu pokoju stał ten sam chłopiec, tylko o dwa, może trzy lata starszy, zaś nad nim znajdował się Lucjusz, który w prawej ręce dzierżył różdżkę. Chłopiec był w zdecydowanie gorszej kondycji niż poprzednio. Miał ogromne sińce pod oczami, z wargi leciała mu krew, a jego ubranie, choć wcześniej na pewno eleganckie, teraz było poszarpane i brudne.

– Draco, Draco, Draco… ty się nigdy nie nauczysz. – Lucjusz westchnął przeciągle. Z pogardą spoglądał w stronę swojego kilkuletniego syna – miałeś być moim dziedzicem, tym czasem jesteś nic nie wartą kanalią! Bezużytecznym darmozjadem! – jego słowa jak sztylety uderzały w chłopca, lecz ten nadal stał prosto, dumnie, jakby słowa ojca kompletnie go nie ruszały. – crucio! – syknął Lucjusz celując różdżką w dziecko. Chłopczyk momentalnie padł na posadzkę głośno krzycząc i wijąc się w niewyobrażalnych torturach. Kobieta, która siedziała do tej pory spokojnie zerwała się z kanapy, lecz jej mąż jednym ruchem różdżki posadził ją z powrotem na miejscu.

– Nie wtrącaj się Narcyzo! – nakazał żonie, która pod siłą jego nakazu skuliła się w sobie i nie śmiała kolejny raz się ruszyć. Niemo wpatrywała się na swojego jedynego syna, który wił się i krzyczał błagając o koniec męki.

– Zabijesz go Lucjuszu… - wyszeptała z rozpaczą zamykając oczy, jakby to miało sprawić, że ta scena zniknie, że jej dziecko przestanie cierpieć.

Hermiona, która obserwowała tę scenę z niepokojem sama miała ochotę krzyczeć. Krzyczeć i rzucać najgorszymi klątwami w Lucjusza Malfoy’a. Nie miała jednak takiej okazji. Dorosły Draco złapał ją za rękę i świat ponownie zawirował by sceneria się zmieniła.


– Granger to chyba twoje – wycedził przez zaciśnięte zęby. W ręku trzymał złoty naszyjnik, którego medalik obracał się w powietrzu.

– Gdzie…

– Nie ważne gdzie. Zabieraj tę taniochę sprzed moich oczu, bo ze szlamu i tak już będę musiał się czyścić. – chłopak z odrazą rzucił w nią wisiorkiem, który i tak spadł na posadzkę, a ona szybko pochwyciła go z ziemi. Ślizgon mierzył ją z góry nienawistnym spojrzeniem – no, w końcu szlama jest tam gdzie jej miejsce… u stóp arystokracji – zaśmiał się cynicznie, a zawtórowała mu gromada z domu Salazara.


Hermiona nazbyt dobrze pamiętała tę sytuację. Już od tygodnia szukała swojego medalika, który dostała od babci. Była to jedyna pamiątka po zmarłej dlatego tak cenna dla niej. Gdy zobaczyła jak złoto lśni w rękach Malfoy’a, nie liczyła już na jego odzyskanie. Więc z ulgą przyjęła, że chłopak rzucił go na posadzkę u swoich stóp, a jedyne co musiała zrobić to schylić się po niego. Nie myślała wtedy o tym, że właśnie uniża się przed jego obliczem.

Poczuła dłoń na swoim ramieniu.

– Nigdy cię nie przeprosiłem. Za to i za setki innych, poniżających sytuacji. Przepraszam – ze szczerą skruchą spoglądał w jej oczy, lecz trwało to jedynie kilka sekund, gdyż świat kolejny raz wirował.


Niemal biegli za chłopakiem, który obecnie miał około czternastu lat. Ubrany w szaty do gry w Quidditcha gnał korytarzami szkoły ewidentnie się gdzieś spiesząc. Dopiero, gdy chłopak przystanął na chwilę, mogła zauważyć, że ktoś kryje się w jego ramionach. Z przerażeniem odkryła, że była to ona sama. Bezwładne ciało brązowowłosej dziewczyny ślizgon niemal czule tulił do siebie ponownie zbierając się do szybkiego marszu. Po niedługiej chwili z głośnym trzaskiem otworzył drzwi skrzydła szpitalnego i położył ją na jednym z wolnych łóżek.

– Co się stało? – szkolna pielęgniarka wybiegła ze swojego gabinetu, który przylegał do sali chorych. Z przerażeniem obserwowała nieprzytomną gryfonkę i ślizgona, który ją tu przyniósł.

– Oberwała tłuczkiem, a potem pałkarz poprawił kaflem. Zemdlała przez co spadła z trybuny, więc… no dużo się stało – chłopak nie krył emocji. Był przerażony, zmartwiony i nie chciał opuścić sali, gdy pielęgniarka niemal go z niej wyrzucała. Twardo stał przy łóżku dziewczyny, dlatego pulchna, starsza kobieta odpuściła sobie przepychanki z szukającym Slytherinu, a skupiła się na poszkodowanej. Po kilku minutach zawyrokowała wstrząśnienie mózgu, złamaną rękę i dwa żebra.

– Mogło być gorzej… - podała dziewczynie ostatni eliksir i udała się w stronę wejścia do swojego gabinetu – Malfoy, nic nie kombinuj. Mam cię na oku – dodała do młodego arystokraty pokazując dwoma palcami na swoje oczy, a potem na jego osobę. Ten nie zrażony jej gestem usiadł na skraju łóżka gryfonki i lekko ujął jej dłoń.

– I coś ty narobiła uparta wiedźmo? – zapytał cicho siedząc przy dziewczynie i bacznie obserwując jej twarz. Była nienaturalnie blada, nieuczesana burza loków rozsypała się po białej poduszce. Gdy drzwi niebezpiecznie zaskrzypiały podniósł wzrok na przybysza. Zderzył się z zielonym, zdziwionym spojrzeniem. Puścił dłoń dziewczyny i wstał ruszając do wyjścia. Minął się z brunetem w połowie korytarza, jednak nie uraczyli siebie choćby słowem.


Po niedługiej chwili ponownie znaleźli się w salonie Malfoy’ów. Draco wyglądał tak jak przed chwilą w skrzydle szpitalnym. Musiał być ten sam rok. Kolejny raz jego ojciec stał przed nim i cisnął w niego nienawistnym spojrzeniem. Chłopak nie był jednak już tak spłoszony jak za dzieciaka, odważnie stawiał czoła nienawiści ojca.

– Widzino cię ze szlamą! Ciebie! Arystokratę czystej krwi! – grzmiał wściekły Lucjusz szarpiąc za przód szaty chłopaka.

– I co z tego? Nie obchodzi mnie jej krew! – twardo spoglądał w oczy ojca.

– A powinna – sykną mściwie i z całej siły rzucił synem o stojący za nim regał. Draco opadł na podłogę z cichym jękiem, a z półek pospadały na niego ciężkie tomy ksiąg. Starszy arystokrata podszedł do chłopaka i ponownie nim szarpną rzucając na środek pokoju. W lewej ręce dzierżył bat, którym zaczął okładać syna. Draco próbował się podnieść, lecz skórzany pas, który raz za razem uderzał w jego skórę przyszpilał go z powrotem do marmurowej posadzki, która plamiona była jego krwią. – nadal nie obchodzi cię jej krew?! – Lucjusz szarpnął prawie bezwładnym ciałem chłopaka tak by móc spojrzeć mu w twarz. Ten uśmiechnął się ironicznie i splunął krwią wprost na jego wypastowane buty, za co prędko został mu wymierzony cios.

– Wynoś się! Wynoś się z mojego domu kanalio! – szarpał młodzieńca do samego wyjścia. W wielkim holu minął zbiegającą po schodach żonę, która z przerażeniem obserwowała ciało syna. Do tej pory biała koszula zdążyła przesiąknąć jego krwią. Lucjusz nie zważając na mróz i padający śnieg wyrzucił chłopaka za bramy posiadłości. Był dwudziesty czwarty grudnia. Chłopak pozbierał się i uświadamiając sobie, że nie ma różdżki, a deportacja mogłaby go zabić ruszył przed siebie utykając i plamiąc biały puch arystokratycznym szkarłatem.


Kolejna scena rozgrywała się w równie imponującym salonie. Ten jednak był bardziej przytulny niż w Malfoy Manor. Wykończony arystokrata siedział na ciemnej sofie, a obok niego cały czas krzątał się skrzat, który obmywał jego rany. Po chwili do pomieszczenia wszedł ciemnoskóry chłopak.

– Draco, przebierz się, umyj spokojnie i zejdź na kolację. Zostaniesz u nas aż do powrotu do Hogwartu. Po świętach pojedziemy na pokątną i kupimy potrzebne rzeczy, chyba też… nową różdżkę, bo obawiam się, że Lucjusz nie będzie tak miły oddać twoją – ciemnoskóry podał mu ubrania, które trzymał w ręku. Blondyn podziękował lekkim skinieniem głowy. Powoli wstał i opuścił salon by po dłuższej chwili wrócić do niego w lepszej formie. Miał na sobie świeżą, śnieżnobiałą koszulę i eleganckie spodnie. Z włosów nadal kapały małe kropelki wody.


Wspomnienie się rozmazywało, zrozumiała, że coś zaczyna je blokować…

– Draco! Proszę nie… musimy pokonać ten mur. Draco! – obecna wersja arystokraty cofała się niebezpiecznie, gdy ona sama stała w miejscu patrząc na niego błagalnie. Wiedziała, że nie może pozwolić mu odejść, bo utknie w jego wspomnieniach na zawsze, że to razem z nim musi zburzyć zaporę, którą postawił jego umysł. Chłopak nadal się oddalał, a wspomnienie stawało się coraz bardziej niewyraźne. Sama nie wiedziała już gdzie się znajduje. Wszystko zaczęło wirować, obraz za obrazem migały i zmieniały się jak w kalejdoskopie.


Głośny krzyk wyrwał ją z letargu. Zerwała się z łóżka do pozycji siedzącej i rozejrzała nieobecnym wzrokiem po sali. Wszyscy stali w tym samym miejscu. Jej spojrzenie prędko odnalazło blondwłosego mężczyznę.

– Draco…

– Granger – odetchnęła z ulgą i nawet nie myśląc co robi rzuciła mu się w ramiona. Udało się! Udało! Draco Malfoy pamiętał kim jest. Mężczyzna był zaskoczony jej gestem, początkowo nie zareagował, by po chwili nieporadnie, ni to poklepać, ni to objąć ją ramieniem – no już, już wiedźmo udusisz mnie – próbował po chwili wyswobodzić się z jej uścisku. Tak, to zdecydowanie był Draco Malfoy w pełnej krasie, taki jakiego znała od lat.


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page